The Day It Rained Blood - Prolog

Sanchez nienawidził karaoke prawie
tak samo, jak nienawidził słuchać śpiewu zalanych ludzi. Nienawidził również
wesel, a w Tapioce, po raz pierwszy w historii, odbywało się właśnie
takie przyjęcie. Zgodził się na to, ponieważ szczęśliwa para młoda, Dante i Kacy,
znajdowała się w kręgu jego przyjaciół, a Flake zapewniła go, że
wesele wyjdzie interesom na dobre.
Wieczór był ogromnym
sukcesem pomimo całej masy gównianych coverów Lionela Richiego. Wszystko dzięki
Flake. Przygotowała niezły bufet i wypożyczyła maszynę do karaoke. Odkąd
zamieszkała z Sanchezem, zmieniła Tapiokę z lokalu, w którym
ludzie co wieczór obrywali i umierali, w miejsce, w którym tylko
dostawali po mordach.
Ale, jak zawsze, o północy
wszystko się zepsuło. Gdyby Sanchez trzymał się swojej zasady "żadnych
dziwaków", do niczego by nie doszło. Przyszedł odrażający staruch z prezentem
dla barmanki, Beth. Nic niewartym prezentem, składającym się z kawałka brudnej,
starej szmaty z wyhaftowanymi na niej literami JD. Okazało się, że
materiał pochodził od wielkiej miłości Beth, JD, znanego Sanchezowi jako
Bourbon Kid, seryjnego zabójcy, który więcej niż raz pozbywał się różnych
klientów Tapioki. Gdy tylko Beth otrzymała szmatę, wpadła w histerię, więc
Flake wysłała ją do domu na resztę nocy i, by pogorszyć sytuację, samej
sobie dała wolne, żeby móc dotrzymać Beth towarzystwa. Tak oto Sanchez został
skazany na serwowanie drinków bez możliwości ucieczki od hałasów wydawanych
przez osoby korzystające z karaoke.
Jego koszmar
zdawał się dobiegać końca około czwartej nad ranem. Panna młoda, Kacy – piękna
brunetka, która prawdopodobnie wypiła dwa razy więcej, niż ważyła – odpłynęła i rozłożyła
się na stole w kącie, od czasu do czasu pochrapując i śliniąc się na
blat, albo pierdząc i budząc się na kilka sekund tylko po to, by zasnąć
ponownie.
Jedyną wciąż
przytomną i pijącą osobą był pan młody, Dante – przystojny, ciemnowłosy
młodzieniec. Siedział na stołku przy barze, ubrany w czarny smoking, który
podczas ślubu wyglądał elegancko, ale teraz sprawiał wrażenie noszonego przez
tydzień. Brakowało połowy guzików, krawat został poluzowany, a marynarka
przesiąkła piwem i winem. Choć raz, Sanchez był najbardziej elegancką
osobą w Tapioce. Na jego jasnożółtym garniturze nie pojawiły się,
póki co, żadne plamy.
Na ladzie przed
Dantem stała butelka piwa Srająca Małpa. Siedział na krześle, wpatrzony w nią,
ale dotarł już do tego momentu, że, zamiast pociągnąć z niej porządnego
łyka, od czasu do czasu jedynie oblizywał jej szyjkę.
– Pijesz to, czy
wdychasz? – zapytał Sanchez.
Dante ożywił się,
słysząc sarkastyczną uwagę Sancheza.
– Tak, tak tylko
sobie myślałem, wiesz? – powiedział. Jego słowa zlewały się ze sobą.
– Ja też – odparł
Sanchez. – Myślałem sobie, że chyba czas kończyć imprezę.
– Myślisz, że
wampiry wrócą? – zapytał Dante.
Sanchez wzruszył
ramionami.
– Oby nie. Zawiesiłem
na drzwiach tabliczkę z napisem "Wampirom wstęp wzbroniony", ale
nigdy nic nie wiadomo, no nie? Mogłyby wziąć mnie na celownik, bo, wiesz...
– Jesteś gruby?
– Nie.
– Stary?
– Nie jestem stary
– obruszył się Sanchez. – Mam trzydzieścikilka lat.
– Czyli jesteś
stary – powiedział Dante. – Ja mam tylko dwadzieścia... – zamilkł i wpatrzył
się w przestrzeń. – Pięć? Sześć?
– Nie wiem – odparł
Sanchez. – Ale jest już czwarta i myślę, że masz dość.
Dante nie
odpowiedział. Wpatrzył się w swoje odbicie w butelce Srającej Małpy. Sanchez
widywał pijanych ludzi w takim stanie, tuż przed utratą przytomności. Głowa
Dantego opadła kilka razy, ale, kiedy wydawało się, że zasypiał, poderwał się i spojrzał
na Sancheza. Miał na twarzy dziwny uśmiech; taki, jaki miewają tylko pijani
ludzie.
– Powiedzieć ci
coś głupiego? – zapytał.
< poprzedni
Jak ja kocham ten świat i Sancheza :D
OdpowiedzUsuń