The Plot to Kill the Pope - Trzydzieści osiem

Joey i Rex
znaleźli Bourbon Kida w obskurnym barze za rogiem, kilka minut od klubu
Aniołki z Piekła. Wyglądał jak zwykle, zalany
i ubrany w długi, czarny płaszcz z kapturem. Początkowo,
kiedy zaczęli mu opowiadać o tym, co się wydarzyło, wydawał się niezainteresowany.
Dopiero kiedy wspomnieli, że jego umiejętności były niezbędne do torturowania
Mozarta, cóż, natychmiast otrzeźwiał.
Kiedy wrócili do
klubu, Mozart wyglądał gorzej niż w chwili, gdy Joey i Rex wchodzili.
Wciąż był przywiązany do krzesła pośrodku pokoju, ale miał bardziej opuchniętą
i zakrwawioną twarz, a na klatce piersiowej i brzuchu odznaczały
się czerwone ślady, które ewidentnie dawały mu się we znaki.
Elvis i Jasmine
siedzieli na jednej z ławek ustawionej kilka kroków od Mozarta. Elvisowi
udało się uspokoić kobietę po traumatycznych przeżyciach i jakoś namówił
ją na wspólne picie. Obydwoje pili Srającą
Małpę. Jasmine miała teraz na sobie dżinsy, której pochodzenie pozostawało
nieznane, oraz, wokół ramion, skórzaną kurtkę Elvisa. Mężczyzna założył biały
t-shirt, który wydawał się ciaśniejszy, niż powinien. Co najciekawsze,
z jakiegoś powodu Jasmine miała na górnej części twarzy czarną maskę,
kojarzącą się z Samotnym Jeźdźcem albo jakimś przydupasem Batmana.
W dłoni trzymała zapalonego papierosa.
– Wyciągnęliście
z niego cokolwiek, kiedy nas nie było? – zapytał Rex Elvisa.
Elvis beknął, po
czym odpowiedział:
– Nie, nawet nie
próbowaliśmy go pytać o cokolwiek.
– Wygląda gorzej
niż przedtem.
– Jasmine chowała
fajki w jego dupie.
Kobieta uniosła
paczkę papierosów.
– Chcecie
jednego? – zapytała.
– Nie, dzięki –
odparł Rex. Gdyby miała cygara, może by się zastanowił, ale papierosy? Nie. Pstryknął
palcami i zwrócił się do Bourbon Kida. – Dawaj, rób, co chcesz.
Kid opuścił
kaptur i podszedł do Mozarta. Zatrzymał się kilka kroków od niego, żeby dobrze
przyjrzeć się temu, co już zostało zrobione.
– To na pewno
Mozart? – zapytał.
Elvis wziął skórzany
portfel Mozarta z blatu i rzucił Kidowi.
– Ma kilka
różnych nazwisk – powiedział.
Kid otworzył
portfel i zaczął przeglądać zebrane w środku dokumenty. Jeden zwrócił
jego szczególną uwagę. Wyjął go i wsunął do kieszeni płaszcza, po czym
zamknął portfel i rzucił z powrotem Elvisowi.
– Wezmę jedną
fajkę – powiedział do Jasmine.
Kobieta rzuciła
mu paczkę. Kid złapał ją i przyłożył do ust, żeby wyjąć jednego papierosa
zębami. Fajka zapaliła się, gdy się zaciągnął, a pudełko odrzucił
z powrotem do Jasmine. Nie wyciągnęła po nie rąk, ale zaprezentowała swoją
ulubioną sztuczkę i złapała ją na biust.
Elvisowi się to
podobało.
– Nieźle –
powiedział, wpatrując się w paczkę papierosów.
Kid również
popatrzył na Jasmine uważnie. Pewnie również był pod wrażeniem jej umiejętności,
ale bardziej interesowało go coś innego.
– Po co jej maska?
– zapytał.
– Ja jej ją dałem
– odpowiedział Elvis. – Zakrywa siniaki.
– Jakie siniaki?
Elvis wskazał
Mozarta.
– Ten dupek kilka
razy dał jej w twarz dzisiaj rano.
Kid zaciągnął się
papierosem i wypuścił dym przez nos, trzymając fajkę w kąciku ust.
Przez chwilę nad czymś myślał, ale informacja, że Mozart pobił Jasmine, nie
zrobiła na nim wrażenia. Po chwili podjął decyzję, jak najlepiej poradzić sobie
z tą nowiną. Cofnął się o krok i sięgnął pod płaszcz. Wyjął pistolet,
który trzymał w ukryciu w kaburze. Cholernie duży pistolet. Wyprostował rękę i wymierzył
z broni w krocze Mozarta.
Rex i Joey
próbowali go powstrzymać, bezskutecznie krzycząc:
– NIEEE!
Niepotrzebnie
zdzierali gardła. Choćby nawet Kid ich usłyszał, nie powstrzymaliby go. Wszyscy
zebrani zauważyli, że kiedy nacisnął spust, nie rozległo się „BAM!”, którego
oczekuje się po broni takiego kalibru. Hałas kojarzył się raczej
z głębokim, ogłuszającym „BUM!” armaty.
Czymkolwiek Kid strzelił,
efekt był oszałamiający. Nie tylko rozwalił chuja i jaja Mozarta, ale
dodatkowo oderwał jego dupę od krzesła, na którym siedział. Krzesło przewróciło
się na podłogę w obłoku dymu, a Mozart przekoziołkował. To, co zostało
z jego tyłka, wylądowało na ziemi z głośnym mlaśnięciem.
Nim ktokolwiek
(wliczając w to Mozarta) zdążył zareagować, Kid wystrzelił ponownie, tym
razem w oszołomioną twarz wykastrowanego więźnia.
Drugi pocisk nie
zostawił w głowie Mozarta dziury, nawet nie doprowadził do jej eksplozji.
Jego głowa została zmieciona z jego barków, jakby uderzył w nią
niewidzialny pociąg. Gdy tylko oddzieliła się od szyi, zmieniła się w jasnoczerwoną
breję i poleciała ku ścianie za jego plecami. Gdy BUM! przebrzmiało, dało się
słyszeć głośne PLASK, gdy to, co kiedyś było głową Mozarta, wylądowało na
ścianie dziesięć kroków za nim. Wyglądało to tak, jakby ktoś rzucił puszką
grudkowatej, czerwonej farby w ścianę.
Zapanowała cisza,
gdy zebrani patrzyli na wielką, czerwoną plamę na ścianie oraz pozbawiony głowy
korpus Mozarta, od którego odpadły także nogi. Pozostałości jego torsu przewróciły
się, a z szyi wytrysnęła fontanna krwi, barwiąc podłogę.
I kurde, jak strasznie cuchnęło.
Kid zdmuchnął dym
unoszący się z lufy jego pistoletu, po czym włożył broń pod płaszcz. Joey
i Rex stali za nim z otwartymi ustami.
Rex podniósł ręce
i złapał się za włosy, na poważnie rozważając wyrwanie kilku garści. Kto
jak kto, on powinien był wiedzieć, ze tak to się skończy. Bourbon Kid zawsze
robił dokładnie to, czego nie powinien.
Joey wyraził to,
czego z wściekłości nie potrafił wydusić z siebie Rex.
– Nie miałeś go
zabijać, chuju! Nie słuchałeś, co ci mówiliśmy! Mówiliśmy nie zabijaj go!
– Był naszym
jedynym tropem – dodał ponuro Rex, zamykając oczy i marząc, by po ich
otwarciu to wszystko okazało się tylko złym snem, ale, niestety, tak się nie stało.
Kid wypuścił jeszcze
trochę dymu przez nozdrza, zanim przedstawił usprawiedliwienie.
– Nie lubiłem go.
– Żadne z nas
go, kurwa, nie lubiło! – wytknął Joey, podchodząc do Kida. – Wszyscy chcieliśmy go zajebać, ale go potrzebowaliśmy. Był naszym jedynym
tropem!
Jasmine zadała
kolejne pytanie. Patrzyła na pozostałości głowy Mozarta, które powoli zsuwały się
ze ściany.
– Czemu jego
głowa zamieniła się w keczup? – zapytała.
– To wyjątkowa
broń – odparł Kid. – Sam ją zrobiłem.
Joey pchnął Kida.
– Słyszałeś, co
mówiłem? – warknął.
– Catering Złota
Gwiazda – odpowiedział Kid.
Joey czekał na
wyjaśnienie tej bezsensowej odpowiedzi. Szybko stało się jasne, że się nie
doczeka.
– Coś więcej, czy
mam się domyślać? – zapytał wściekle.
Kid sięgnął do
kieszeni płaszcza. Tym razem wyjął kartę, którą wcześniej wybrał
z portfela Mozarta. Podał ją Joeyowi. Była to czarna, plastikowa karta ze
zdjęciem Moarta i imieniem Vincent
McLane zapisanym złotą czcionką. W górnej części, wielkimi literami,
widniało ZŁOTA GWIAZDA CATERING.
– Co to, kurwa,
jest? – zapytał Joey, licząc na porządne wyjaśnienie.
Kid wyjął dwie
kolejne karty, tym razem z tylnej kieszeni dżinsów. Podał je Joeyowi. Były
podobne do pierwszej i należały do dwóch innych pracowników Złotej
Gwiazdy. Joey rozpoznał jedną z twarzy na zdjęciach. Świński Ryj, dupek,
który w lesie zaatakował jego i Baby strzałkami, tuż przed tym jak
pojawił się Bourbon Kid i wbił mu strzałę w tył głowy.
Joey spojrzał
ponownie na Kida.
– Nie łapię?
– Catering Złota
Gwiazda – powtórzył Bourbon Kid. – Wczoraj w nocy zabiłem dwóch gości
i obydwaj mieli takie karty.
Rex wyrwał
plakietki z ręki Joeya i przejrzał je.
– To na pewno nie
żywieniowcy – prychnął.
Kid zaciągnął się
papierosem i wypuścił kółko z dymu, a pozostali czekali na
kolejne wyjaśnienia. W końcu się odezwał:
– Złota Gwiazda
to renomowana firma zajmująca się cateringiem dla ważnych klientów, na przykład
rządu, rodzin królewskich, celebrytów i tak dalej. Jutro będą obsługiwać
to przyjęcie, na którym będzie papież.
– O kurwa! –
krzyknął Rex. – Czemu nie powiedziałeś wcześniej?
– Nie pytałeś.
– Kurwa mać! Wiesz,
gdzie będzie ta impra?
– Tak. Ale zanim
ci to powiem – przerwał i wskazał Joeya. – Chcę wiedzieć, dla kogo on pracuje.
– Co? – zapytał
Joey, zaskoczony pytaniem.
– Dla kogo
pracujesz?
– Dla nikogo.
O czym ty bredzisz?
– To proste
pytanie – spokojnie odparł Kid.
– Co cię, kurwa,
obchodzi, dla kogo pracuję?
– To ważne.
Odpowiedz.
Joey westchnął,
zirytowany niepotrzebnym pytaniem Kida.
– Dla Devona
Pincenta, ojca mojej dziewczyny, on wysyła mnie do tych złych, a ja się nimi
zajmuję, oke?
– Gdzie jest
teraz?
– Kto? Devon? Nie
wiem. Nie mogę się z nim skontaktować. Myślę, że mają go ludzie Mozarta.
Może byśmy ich znaleźli, gdybyś nie wymalował ściany jego mordą!
Kid bardzo
głęboko zaciągnął się papierosem i spojrzał w oczy Joeya.
– To on rzucił cię do Dworu Landinghamów?
– Tak, bo co? – Joey zmarszczył brwi.
– Zastanawiałeś się,
czemu tamten koleś strzelał w ciebie rzutkami, zamiast cię zabić?
Umysł Joeya
powrócił do incydentu, w którym oberwał zatrutymi rzutkami.
– Nie, nie miałem
czasu, żeby się nad tym zastanawiać. A co, ty masz teorię?
– Tak, mam, miło,
że pytasz. – Kid rzucił papierosa na ziemię i przydeptał. – Zeszłej nocy,
w lesie wokół Dworu było dwóch gości. Sprawdzali okolicę pod kątem dróg
ucieczki, ukrytych kamer ochrony i tak dalej. Pewnie wzięli cię za
ochroniarza, którego można przesłuchać.
– Przesłuchać? –
powtórzył Joey. – Po co?
– Impreza
charytatywna ma odbyć się jutro w Dworze Landinghamów.
– Alleluja! – krzyknął Rex.
Kid wciąż wiercił
Joeya wzrokiem.
– Więc czemu twój
szef dał ci pokój w Dworze Landingamów?
Joeya przeszedł
zimny dreszcz.
– Powiedział, że
ma dla mnie większą fuchę. Powiedział, żebym zamieszkał w podziemnym
bunkrze u Landinghamów, później miał się ze mną zobaczyć
i powiedzieć, o co chodziło, ale nigdy się nie pojawił.
– Może chciał,
żebyś chronił papieża? – zasugerował Rex.
– Albo go zabił –
dodał Kid.
Joey prychnął
z frustracją.
– Nie zamierzam zabijać papieża, okej?
Myślę, że Rex ma rację. Devon pewnie chciał, żebym chronił papieża. To te dupki ze Złotej Gwiazdy. To oni będą chcieli
go zabić. Ale nie wiem, jak dostawi robotę w Złotej Gwieździe. Musieli
mieć jakiegoś kreta w środku, albo coś takiego. – Przerwał. – Kurwa, nie
wiem.
Kid miał na to
odpowiedź.
– Oni nie pracują
w Złotej Gwieździe. Na razie.
– Co?
– Ludzie ze
Złotej Gwiazdy nie wiedzą, jakie imprezy będą obsługiwać. Są wybierani rano
i zawożeni na miejsce, w tym przypadki do Dworu Landinghamów. Ale
banda tych dupków – wskazał na fałszywe
przepustki, które trzymał Rex – jutro spróbuje przejąć bus Złotej Gwiazdy,
wybije pracowników i zajmie ich miejsce przy obsłudze. Potem ukradną jakiś
tam mistralit.
Rex zmiażdżył
karty w dłoni.
– I zabiją
papieża! – powiedział ze wściekłością. – Powinieneś był powiedzieć nam wcześniej,
jak tylko się dowiedziałeś!
Kiedy sięgnął pod
płaszcz i wyjął małą Kinder Niespodziankę w pomarańczowo-białym
opakowaniu. Wyciągnął jako w kierunku Rexa.
– Zjedz jajko
z czekolady. Uspokoi cię.
– Nie chcę
pieprzonego jajka z czekolady! – warknął Rex. – Przestań dawać mi pieprzone
jajka z czekolady. Co z tobą?
– W środku
jest zabawka!
– Mam do
w dupie.
Elvis uważnie
przysłuchiwał się rozmowie, wiedząc, że lepiej nie wtrącać się w dyskusje
pomiędzy Rexem i Kidem. Zeskoczył z ławki, na której siedział.
– Będą tam
Frankenstein i doktor Jekyll? – zapytał.
Kid włożył
czekoladowe jako z powrotem do kieszeni i wzruszył ramionami.
– Tak myślę. Jekyll
otruje wszystkich gości jakimś popieprzonym szampanem. Frankenstein ma mięśnie.
– Skąd niby to wszystko
wiesz? – zapytał Joey.
– Wypytałem
jednego z facetów z lasu, zanim go zabiłem. Wygadał naprawdę dużo. Pewnie
myślał, że go puszczę, jeśli będzie współpracować.
Ku zaskoczeniu wszystkich,
Rex zaśmiał się głośno.
– O kurwa,
ale się pomylił!
Joeya bardziej
interesowała inna, prywatna kwestia.
– Wiesz, dokąd
zabrali Baby? – zapytał Kida.
– Nie, sam ich
zapytasz jutro, kiedy przyjadą do Landinghamów.
Elvis kopnął
pozbawiony głowy tors Mozarta. Gdy uderzył w ścianę, wyciekło z niego
kilka kropel krwi.
– To co, Joey? –
zagadnął Elvis. – Przemycisz nas dziś do Dworu?
– Jasne.
Rex zerknął na
zegarek.
– Przynajmniej
wiemy, że Mozart nikogo nie zabije – powiedział. – Ale czas ucieka. Według
mojego zegarka, papież ma umrzeć za niecałe dwadzieścia godzin. Ruszajmy się.
Joey nie potrafił opanować zdumienia.
– Masz zegarek,
który odlicza czas do śmierci papieża?
Rex przewrócił
oczami.
– Opowiem ci po
drodze.
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz