The Plot to Kill the Pope - Trzydzieści sześć

Joey jechał przez miasto za Harleyem Rexa. Najpierw toczyli się ulicami w tempie, które Joey uznawał za zbyt leniwe, po czym Rex skręcił w boczną uliczkę w okolicach klubu Anioły z Piekła. Lokal wydawał się tak podupadły i zniszczony jak reszta dzielnicy. Rex zaparkował pod zadaszeniem i ruszył w kierunku zardzewiałych metalowych drzwi na tyłach. Joey zaparkował obok i dołączył do niego, gdy Rex wstukiwał kod na eleganckiej, zaawansowanej technologicznie klawiaturze przy drzwiach. Rozległo się ciche kliknięcie, po którym drzwi lekko wyskoczyły z blokady. Rex pchnął je i wszedł do środka. Joey poszedł za nim.
– To wasza kryjówka? – zapytał Joey.
– To miejsce należy do gangu Aniołów z Piekła, do Outsiderów. A ja jestem mile widziany przez każde Anioły z Piekła.
Weszli na zaplecze, które wyglądało, jakby składowano w nim śmieci. W całym pomieszczeniu piętrzyły się pudła, a pomiędzy nimi stało kilka ławek z częściami do motorów. Joey nie zwracał na to uwagi. Przyjechał tu po faceta, który znajdował się na końcu pokoju; faceta, który zabił Jacka Munsona i wiedział, gdzie znaleźć Baby. Mozart siedział na krześle, na pół przytomny. W pionie trzymały go liny wokół klatki piersiowej, nóg i ramion. Twarz i barki miał pokryte krwią, dłonie i stopy również. Włosy miał w nieładzie. Duet, który go tak załatwił, czaił się w kącie pokoju. Jasmine siedziała na ławce, jej smukłe, brązowe nogi wisiały nieco nad podłogą. Miała na sobie czerwone luźne szorty i czarny stanik. Jej twarz była posiniaczona, wokół oczu i policzków miała opuchliznę, ale Joey rozpoznał ją; widział ją w Bobrzym Pałacu, kiedy odcinał głowę jej byłemu szefowi. Elvis opatrywał jej rany za pomocą wilgotnego wacika i ciepłej wody z chińskiej miseczki. Joey nie wiedział, czy naprawdę miał na imię Elvis, ale na pewno wyglądał jak Presley. Począwszy od czarnego skórzanego stroju, który Elvis miał na sobie w 1969 podczas specjalnej trasy, po przylizane czarne włosy i okulary w złotych oprawkach; facet wyglądał jak zmarły Król.
– Cześć, Jasmine – odezwał się Joey do Jasmine – pamiętasz mnie?
– Joey? – zapytała, zmuszając się do uśmiechu. Zęby miała zabrudzone krwią, przez co jej uśmiech był mniej ponętny niż zwykle.
– Tak.
– Bez maski wyglądasz całkiem normalnie.
Elvis przerwał obmywanie twarzy Jasmine i spojrzał na Joeya.
– To Czerwony Irokez? – zapytał Rexa.
Ten poklepał Joeya po ramieniu.
– Tak. Joey, poznaj Elvisa.
Elvis wskazał Mozarta.
– Nie krępuj się.
– Dzięki – odpowiedział Joey i podszedł do więźnia na krześle.
– To kawał chuja – powiedział Elvis, rzucając zakrwawiony wacik na podłogę i biorąc kolejny z paczki obok Jasmine. – Ale to jedyny trop, jaki mamy.
Jasmine zsunęła się z ławki i podniosła zakrwawiony wacik z podłogi. Podeszła do Mozarta i zasłoniła mu nos swoją dłonią. Facet ocknął się i bezwiednie rozchylił wargi, żeby zaczerpnąć tchu. Gdy tylko je otworzył, wepchnęła mu wacik do ust.
– Możesz torturować go, ile chcesz – powiedziała Joeyowi. – Ale nie zabijaj go, dopóki nie powie, gdzie jest Baby.
Mozart wypluł wacik na podłogę i próbował zeskrobać jego resztki z języka za pomocą tych kilku zębów, które mu zostały.
– To uparty dupek – stwierdził Elvis. – Wyrwałem mu wszystkie paznokcie u nóg, a Jasmine dogasiła dwa papierosy na jego chuju.
– Nieźle – powiedział Joey. – Powiedział cokolwiek?
– Nie. Zna niewiele słów.
Joey stanął przed Mozartem i złapał jego szczękę.
– Naprawdę masz na imię Mozart? – zapytał.
Wal się.
– Gdzie Baby?
Wal. Się.
– Sam widzisz – powiedział Elvis.
Joey puścił twarz Mozarta.
– Co z nim zrobimy?
Elvis sięgnął do tylnej kieszeni i wyjął brązowy, skórzany portfel. Rzucił go Joeyowi.
– Tu masz jego wszystkie papiery. Ma jakieś dziesięć różnych imion.
Joey otworzył portfel i przejrzał różne dokumenty. Elvis miał rację. Według różnych przepustek i praw jazdy, Mozart miał kilka tożsamości. Nie mieli z tego żadnego pożytku.
– Skąd znasz Franka Grealisha? – zapytał Joey.
Wal. Się.
Joey wpadł w irytację.
Jezu, przez pięć lat byłem w psychiatryku i z większością dało się normalnie porozmawiać, a z tym…
Rex odepchnął Joeya.
– Ja spróbuję.
Podszedł do Mozarta, jego ogromna sylwetka zdominowała więźnia. Złapał jaja Mozarta metalową ręką. I ścisnął. Bardzo mocno.
Mozart wrzasnął z bólu. Krzyk trwał i trwał. Ale nie dało im to żadnych informacji. Rex w końcu poluzował uścisk i cofnął się.
– Może odetniemy mu chuja? – zasugerowała Jasmine.
Rex się skrzywił.
– Zwykle tego nie robimy.
– Czemu nie? – zapytała. – Ja to zrobię.
Elvis położył rękę na jej ramieniu.
– Nie robimy tego. To ostateczność.
– To co? Walić to. Zasłużył – odparła wyzywająco. – Gdzie jest nóż?
Rex wkroczył do akcji.
– Jasmine, Elvis próbuje powiedzieć, że kiedy odetniesz facetowi chuja, on nie ma już po co żyć. Kiedy już to zrobisz, nic ci już nie pozostaje. Gość bez fujary chuja ci powie.
Joey przykucnął przed Mozartem, na wysokości jego wzroku. Złapał garść jego włosów i pociągnął.
– Dobra, koleś, może powiesz nam, gdzie jest Baby, zanim ta młoda dama dorwie się do zardzewiałego noża. Wydaje mi się, że aż ją korci, żeby ci obciąć chuja.
Wal się.
Joey uderzył Mozarta w twarz. Nos Mozarta chrupnął ohydnie, łamiąc się pod naciskiem pięści. Na dłoń Joeya trysnęła krew. Cofnął się i poruszał palcami obolałymi po zadaniu ciosu. Kilka kropel krwi Mozarta ściekło z jego kłykci na podłogę.
– Okej – odezwał się Rex. – Może zadajemy złe pytania. Skurwiel nie zamierza wydać swoich, więc spróbujmy czegoś innego.
– Na przykład? – zapytał Joey.
Rex kazał mu się przesunąć i spróbował delikatniej, kucając przed Mozartem w pozbawionej agresji pozycji.
– Panie Mozart, chciałbym się dowiedzieć, kto zamierza zabić papieża. Twój kumpel, Frankenstein?
Wal się.ś
– Dobra. To powiedz mi, jak zabić Frankensteina, a zapewnię ci szybką śmierć. Powiedz wal się jeszcze raz, a pozwolę Jasmine odciąć ci chuja.
Mozart spojrzał na Rexa. Z jego nosa ciekła krew i było widać, że z trudem oddychał.
– Frankensteina nie można zabić, złamasie – warknął. – Kiedy się dowiedzą, gdzie jestem, przyjedzie tutaj i was pozabija.
Joey usłyszał dość.
– Słuchaj, debilu, jeśli myślisz, że znajdą cię dzięki pluskwie, którą zamontowali mi w motorze, to się grubo mylisz. Dziadostwa od dawna nie ma.
– Widzisz – powiedział Rex. – Nikt po ciebie nie przyjedzie. Więc może powiesz nam, gdzie znaleźć Frankensteina? Skoro jesteś taki pewny, że nie można go zabić, czemu nie chcesz nam powiedzieć, gdzie jest?
Mozart splunął krwią na but Rexa.
– Mam w dupie, co mi zrobicie. Moi przyjaciele robią to samo waszej drogiej Baby. Ona na pewno już spękała.
Joey delikatnie odepchnął Rexa i ponownie stanął przed Mozartem. Uderzył go w twarz ponownie. Cios odrzucił głowę Mozarta w tył i wyrwał mu z gardła krzyk bólu, któremu towarzyszył satysfakcjonujący rozprysk krwi.
– To nie ma sensu! – westchnął Joey, strząsając krew z palców. – Ten skurwiel nic nam nie powie. Tracimy czas!
Wal się – odparł Mozart, prawdopodobnie po raz setny.
– Boże, jak on mnie wkurwia – powiedział Joey, rozważając wyprowadzenie kolejnego ciosu, ale stwierdzając, że to nie miało sensu.
– Może włożymy mu nóż w dupę? – zasugerowała Jasmine.
Rex spojrzał na Elvisa.
– Co o tym myślisz?
– Myślę, że powinniście przejść się do baru za rogiem.
Rex przytaknął.
Joey nie wiedział, czy posługiwali się jakimś kodem, ale wyjście na drinka nie znajdowało się na liście jego priorytetów.
– Co niby jest w barze za rogiem? – warknął.
– Kilka nocy temu poznałeś naszego kolegę, pamiętasz?
– Bourbon Kida?
– Tak – potwierdził Rex z gorzkim uśmiechem. – Jest w barze za rogiem.
– I co?
– I to, że powinniśmy po niego pójść, może on przekona tego typa do gadania.

< poprzedni

Komentarze

Popularne

The Day It Rained Blood - Dwa

The Day It Rained Blood - Prolog

The Day It Rained Blood - Jeden