The Plot to Kill the Pope - Trzydzieści dziewięć

Blake Jackson zawsze był mistrzem ukrywania emocji. W tej chwili czuł się bardzo zdenerwowany.
Zadzwonił do niego Solomon Bennett z ostrzeżeniem, że Joey Conrad ukrywał się
w bunkrze pod Dworem Landinghamów. Jedyna osoba, która mogła spieprzyć ich
plan zabicia papieża, mieszkała dokładnie pod budynkiem, w którym miało
dojść do zabójstwa. Więc kiedy Jackson przyjechał do Dworu w towarzystwie
dwóch najemników Bennetta przebranych za marines, dupa drżała mu, jak nigdy
wcześniej. Cała trójka ubrana była w maskujące ubrania, które zostały
wybrane na standardowy mundur dla funkcjonariuszy patrolujących okolice Dworu.
Byli uzbrojeni w półautomatyczne karabiny MP7.
Pod główny
budynek podjechali wojskowym dżipem M38. Samochód z zaopatrzeniem, za
którego kierownicą siedział kolejny fałszywy marines, zaparkował za nimi.
Dostawczak wiózł
dość skrzynek specjalnego szampana
doktora Jekyll, by załatwić wszystkich gości zaproszonych na Bożonarodzeniowy
Cud Calhoon, a resztek miało wystarczyć,
by pozbawić ich wszystkich przytomności po raz drugi, gdyby zaszła taka
potrzeba.
Pani Landingham
powitała ich w drzwiach. Była siedemdziesięcioletnią wdową, ale dzięki
bogactwu udało jej się zachować młodzieńczy wygląd. Miała kasztanowe włosy
ścięte na boba, co odejmowało jej dwadzieścia lat. Założyła elegancki żółty sweter
z białą bluzką oraz pasującą kolorystycznie żółtą spódnicę.
Jackson powitał
ją z ciepłym uśmiechem.
– Miło znów panią
widzieć, pani Landingham.
– Ciebie też,
Blake – odpowiedziała uprzejmie. – Za wami jadą kolejni goście?
– Nie, na razie
jesteśmy tylko my. Goście zaczną się zjeżdżać po piątej rano. Możemy wejść?
– Oczywiście?
Przygotować wam coś do picia?
– Nie, nie
trzeba, dziękujemy.
Weszli do środka
i Jackson zachwycił się wspaniałością holu. Był ogromny, miał wysoki sufit,
a wzdłuż wszystkich ścian, na wysokości pierwszego piętra, biegły balkony.
– Musimy zająć się
kilkoma rzeczami w ostatniej chwili – powiedział, licząc, że pani Landingham
zrozumie aluzję i zostawi ich samych. – Moi dwaj towarzysze są saperami.
Rozejrzą się i sprawdzą, czy nie ma tu ukrytych żadnych materiałów
wybuchowych.
– Na terenie
mojej posiadłości jest bomba? – Pani Landingham wydała się wstrząśnięta.
– Wątpię, pani
Landingam. Ale warto się upewnić, a przed tak ważnym wydarzeniem jak
jutrzejsze przyjęcie nie można niczego przeoczyć.
– Mów mi Dorothy
– powiedziała pani Landingham. – Widzisz, Blake, powiedziano mi, że wszystkie
kontrole bezpieczeństwa zostały już przeprowadzone.
– Owszem –
zgodził się Jackson. – Jak powiedziałem, jesteśmy bardzo ostrożni. Ale, co
ważniejsze, przywieźliśmy całą ciężarówkę szampana na jutrzejszy wieczór.
– Mamy dość szampana
– odparła pani Landingham. Wydawała się urażona sugestią, że jej szampan nie
był dostatecznie dobry. – Moja piwnica jest pełna najlepszych win i szampanów
z całego świata. To w całości rządowe alkohole, więc nie mam nic przeciwko
temu, by je wypito. Po to w końcu są.
– Och, wiem, że
masz tu wspaniałą piwniczkę, Dorothy. Ale udało nam się zdobyć kilka skrzynek
bardzo drogiego Diamant Bleu. Zostanie podane gościom, kiedy papież będzie
przemawiał. Tak podniosła okazja zasługuje na najlepszy szampan świata.
– Rozumiem.
Kierowca
ciężarówki pojawił się w drzwiach, ciągnąc za sobą wózek z dwoma skrzyniami.
– Dokąd to
zawieźć? – zapytał.
Blake Jackson
otoczył panią Landingham ramieniem i uśmiechnął się do niej. Jego duże,
brązowe oczy i uśmiech gwiazdora filmowego zadziałały na nią jak zaklęcie.
– Zabierzesz, proszę,
mojego kolegę do kuchni i pokażesz, gdzie zostawić szampana? - zapytał
uprzejmie. – Musi być trzymany w chłodzie, ale w łatwo dostępnym miejscu.
Pani Landingham
zdawała się topić w jego ramionach. Po śmierci jej męża z łatwością
można było wykorzystać jej słabości.
– Oczywiście,
Blake – powiedziała, trzepocząc rzęsami.
– Dobrze –
odparł, wypuszczając ją z objęć. – My się w międzyczasie rozejrzymy,
jeśli to nie problem.
– Oczywiście.
Pani Landingham
poprowadziła kierowcę w dół korytarza, ku kuchni. Jackson machnął ręką na
dwóch towarzyszy i razem ruszyli w przeciwnym kierunku, do gabinetu.
Jackson nigdy
wcześniej nie był w tym pomieszczeniu, ale wiedział, czego szukać. Na stole
pośrodku pokoju stało brązowe popiersie Adama Westa. Solomon Bennett mu o nim
powiedział. Podszedł prosto to figurki i odgiął
głowę. Była cięższa, niż się wydawało, ale poruszyła się bez problemu, zgodnie
ze słowami Bennetta. Pośrodku szyi znajdował się mały, biały guzik. Jackson wcisnął
go i, niemal natychmiast, jeden z regałów naprzeciwległej ścianie
poruszył się, odsłaniając windę.
– Idealnie –
powiedział, zwracając się do pozostałych. – Wy dwaj pojedziecie na dół. Jeśli
zobaczycie Joeya Conrada, albo kogokolwiek innego, strzelajcie bez rozkazu,
zrozumiano?
– Tak jest –
odpowiedzieli jednogłośnie.
–
I wyłączcie windę. Nie chcę, żeby ktokolwiek tu wrócił.
Jeden z nich
zmarszczył brwi.
– A co
z nami? Jak tu wrócimy, kiedy go już załatwimy?
– Przyślę po was
kogoś, kiedy Joey Conrad umrze.
– A jeśli go
tam nie ma?
– Poczekacie na
dole, aż się pojawi.
– A jeśli się
nie pojawi?
Jackson odetchnął
głęboko, tłumiąc chęć podniesienia głosu.
– Jeśli się nie
pojawi, przeczekacie tam całą noc. Ktoś przyjdzie po was jutro.
– Kiedy?
– Kiedy papież
umrze.
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz