The Plot to Kill the Pope - Czterdzieści sześć


Baby i Devon zostali wprowadzeni do busa Cateringu Złota Gwiazda wraz ze zbirami Solomona Bennetta. Jak wszyscy w pojeździe, byli przebrani za pracowników tej firmy. Baby miała na sobie czarną spódnicę, białą bluzkę i czarną zapaskę. Devon miał czarne spodnie i pasujące kolorystycznie koszulę, zapaskę oraz muszkę. Siedzieli na tyłach busa, wciśnięci pomiędzy dwóch ludzi Bennetta, którzy mieli zadbać o to, by należycie się zachowywali.
Bennett stał w przejściu w przedniej części busa i pochylał się nad kierowcą, doktorem Henrym Jekyllem. Wciąż wskazywał rzeczy na drodze i, ogólnie mówiąc, działał Jekyllowi na nerwy, tak jak Keanu Reeves wkurzał Sandrę Bullock w filmie Speed: Niebezpieczna prędkość.
– Zabiją nas? – szepnęła Baby do ucha Devona.
Nie chciał jej straszyć, ale musiała znać prawdę, a przynajmniej jej część.
– Ciebie nie zabiją – powiedział uspokajająco. – Solomon mi to obiecał. I chociaż to skończony dupek, dotrzymuje słowa. Z drugiej strony, jeśli jego plan nie wypali, będziesz jego jedyną kartą przetargową. Więc, jeśli tylko zobaczysz szanse na ucieczkę, próbuj.
Wiedział, że nie takich słów Baby oczekiwała. Wolałaby usłyszeć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie wszystko miało być dobrze. Devon był tego pewien.
– A ty? – zapytała Baby łamiącym się głosem. – Zabiją cię?
Devon odjął ją i pocałował w czoło.
– Zamierzają mnie w to wrobić – powiedział. – Więc chyba nie mogą mnie nie zabić.
Baby wciąż trzymała się nadziei, że wszystko pójdzie dobrze.
– Joey nas ocali. Jestem pewna – szepnęła.
– Cóż, jeśli tego nie zrobi, to jego trup skończy obok mojego. To nawet lepszy kozioł ofiarny niż ja.
Facet siedzący na lewo od Baby, przydzielony do utrzymywania jej w ryzach, uszczypnął ją w ramie.
– Zamkniecie się? – warknął. – Zaczynacie mnie wkurwiać.
Solomon Bennett musiał to usłyszeć, bo odwrócił się i podszedł do tylnej kanapy. Patrząc na niego, Devon stwierdził, że wśród wszystkich zebranych w busie ludzi udających pracowników firmy cateringowej, Bennett wyglądał najmniej przekonująco. Czarna opaska, którą miał na oku, nie była czymś, czego oczekuje się po obsłudze imprezy, w której brał udział papież. Choć z drugiej strony, w świecie równouprawnienia, może było to zupełnie normalne? Kto wie?
– Ani słowa więcej, Devon, czy to jasne? – powiedział Bennett, przysuwając twarz do Devona.
Ten zignorował go i zadał pytanie, które go nurtował:
– Co stało się z prawdziwą obsługą? Nie żyją?
– Pewnie tak – odpowiedział Bennett i wzruszył ramionami. – Frankenstein bardzo się ekscytuje, kiedy zostaje sam.
Devon pokręcił głową.
– Rozumiem, dlaczego chcesz ukraść mistralit, mogę nawet zrozumieć, dlaczego chcesz zabić papieża, ale mordowanie niewinnych ludzi? Jestem zawiedziony.
– Och, odwal się.
Zgodnie z przewidywaniami Devona, Bennett zaczynał odczuwać presję. Dokuczanie mu stało się łatwiejsze niż kiedykolwiek. Niestety, szansa na sprowokowanie Bennetta szybko uciekła, ponieważ doktor Jekyll krzyknął zza kierownicy:
– Solomon, jesteśmy na miejscu!
Bennett odzyskał rezon i uśmiechnął się do Devona.
– Patrz, jak łatwo wjedziemy do Dworu Landingham – powiedział tryumfalnie.
Podreptał z powrotem na przód bus i zajął pozycję nad ramieniem doktora Jekylla. Bus stanął w kolejce za innymi pojazdami, w większości limuzynami. Grupa marines sprawdzała wszystkich pasażerów i pojazdy pod kątem podejrzanej zawartości.
Po dziesięciu minutach oczekiwania, bus podjechał pod bramę i do pojazdu wszedł młody żołnierz o blond włosach. Devon natychmiast go rozpoznał. Szeregowy Downey, młodzieniec, którego znal od lat. Dobry, porządny funkcjonariusz.
Downey wziął przepustki doktora Jekylla i Solomona Bennetta. Zeskanował je w małym urządzeniu trzymanym w ręce. Musieli przejść weryfikację, bo po krótkiej rozmowie z Bennettem szeregowy zwrócił się do reszty busa:
– Czy mogą państwo przygotować przepustki? – zapytał.
– Znam tego człowieka – szepnął Devon do Baby. – Kiedy mnie zobaczy, zorientuje się, że coś jest nie tak. Mam nadzieję, że nie odezwie się na ten temat, dopóki nie wyjdzie z busa.
Szeregowy Downey ruszył w dół przejścia, sprawdzając przepustki. Solomo Bennett szedł tuż za nim, zerkając mu przez ramię i uśmiechając się do Devona. Kiedy Downey dotarł na tył busa, zatrzymał się i popatrzył na Devona, Baby oraz dwóch mężczyzn siedzących obok nich.
– Przepustki proszę – powiedział.
Devon i Baby unieśli otrzymane wcześniej karty. Downey zeskanował je na ręcznym urządzeniu, po czym je oddał. Następnie przeskanował identyfikatory mężczyzn po bokach. Nic nie wskazywało, by rozpoznał Devona. Kiedy skończył, odwrócił się i zderzył głowami z Solomonem Bennettem, który stał nieprzyjemnie blisko za nim.
– Powinienem o czymś wiedzieć? – zapytał Bennett.
– Wszystko wydaje się w porządku – odparł Downey. – Możecie jechać do posiadłości. Przy wejściu do budynku jest drugi punkt kontrolny. Wszyscy będą musieli przejść przez wykrywacz metalu, więc lepiej nie próbujcie przemycić żadnej bomby!
Bennett zaśmiał się uprzejmie.
– Oczywiście.
– Dobrze – powiedział Downey. Minął Bennetta i zamierzał ruszyć do wyjścia, ale zawahał się. – Jeszcze jedno – dodał.
– Tak? – zapytał Bennett.
– Joey Conrad przyjechał busem z trzema innymi osobami, udając piosenkarzy. Przepuściłem ich. Myślę, że była to dobra decyzja.
Devon usłyszał słowa Downeya i przez chwilę nie widział w nich sensu. A później dostrzegł szeroki uśmiech na twarzy Bennetta.
– Doskonale – powiedział. – Dobra decyzja. Gdyby rozeszło się, że pojawił się tu Joey Conrad, impreza zostałaby natychmiast odwołana. Dobra robota, żołnierzu.
– Nie wiem, kto był z nim – dodał Downey – ale nie wyglądali na osoby, które sprawiałyby dużo kłopotu. Przeszukałem ich busa, nie mieli broni, tylko kilka strasznych seks-zabawek.
– Dobrze wiedzieć. Dzięki.
Szeregowy Downey ruszył do przednich drzwi busa, zostawiając Devona na pastwę przechwałek Solomona Bennetta.
– Każdy żołnierz ma swoją cenę – powiedział kpiarsko. – Zdziwiłbyś się, ilu wspaniałych ludzi dla mnie pracuje.

< poprzedni

Komentarze

Popularne

The Day It Rained Blood - Dwa

The Day It Rained Blood - Prolog

The Day It Rained Blood - Jeden