The Plot to Kill the Pope - Cztery

OSTATNI
DZIEŃ OPERACJI CZARNA FALA
(pięć
lat wcześniej)
część
1 z 4
Kiedy Alexis Calhoon szła do
laboratorium technologicznego, by uczestniczyć w odsłonięciu niedawno
opracowanego kostiumu kuloodpornego, nie oczekiwała niczego wielkiego. Zarezerwowała
sobie pół godziny czasu wolnego na tę okazję, ponieważ nie miała pojęcia, jak
ważny okaże się tak niewielki eksperyment.
Dotarła do laboratorium tuż po trzeciej.
Devon Pincent i Solomon Bennett już tam byli. Obydwaj mieli na sobie
długie, białe fartuchy laboratoryjne i plastikowe gogle ochronne.
Wyglądały one wyjątkowo dziwnie na Solomonie Bennetcie, ponieważ na prawym oku
miał przepaskę.
Za Pincentem i Bennettem był duże
okno wyglądające na laboratorium, w którym wybrany do eksperymentu
człowiek był ubierany w dopasowany strój przez laboranta, którego Calhoon
wcześniej nie widziała. Solomon Bennett powitał ją z wymuszonym uśmiechem
i podał jej fartuch.
– Odwal się, nie zakładam tego –
powiedziała, podchodząc do szyby.
Bennett położył zapasowe gogle na
stoliku przy oknie.
– To może gogle ochronne? – zapytał.
– A będą mi potrzebne?
– Obserwujemy eksperyment przez szybę –
powiedział Bennett – więc pewnie nie, ale nie lubię niepotrzebnie ryzykować. –
Miał tylko jedno oko, więc jasne było, że na drugim wyjątkowo mu zależało.
– Mam tylko pół godziny – oznajmiła
Calhoon, wkładając gogle – więc zaczynajmy.
– Tak, proszę pani.
Calhoon podeszła do okna i stanęła
obok Devona Pincenta. Próbowała przyjrzeć się technikowi, który kręcił się po
laboratorium. Na głowie miał kręcone rude włosy, które kojarzyły jej się
z afro, a na nosie czerwonawe gogle ochronne. Stał przed dużym
szklanym cylindrem, który sięgał od podłogi do sufitu. W pomieszczeniu był
jeszcze jeden człowiek, siedzący na kreśle plecami do nich. Miał na sobie
czarną szatę z kapturem naciągniętym na głowę.
Calhoon szturchnęła Devona w żebra.
– Znasz tego laboranta? – zapytała.
Devon pokręcił głową.
– Jedziemy na tym samym wózku, pani
generał. Jestem tu pierwszy raz.
– Kto to jest?
– Nazywa się doktor Henry Jekyll –
odpowiedział Solomon Bennett.
– Co proszę?
– Henry Jekyll.
Major Bennett nie był znany
z poczucia humoru; prawdę mówiąc, Calhoon nie pamiętała, żeby kiedykolwiek
powiedział cokolwiek śmiesznego albo wykręcił jakiś kawał. Ale dokor Jekyll? To
brzmiało jak kiepski dowcip.
– A tak naprawdę? – zapytała.
– Naprawdę nazywa się Henry Jekyll.
– To nie budzi zaufania – stwierdziła. –
Czego doktorem jest?
– Nie jestem pewien. – Bennett podrapał
się po głowie. – Nigdy nie pytałem.
– Jeszcze może się pani z tego
wycofać – szepnął jej do ucha Devon.
Calhoon zignorowała go, chociaż miała
pewne obawy co do tego, co miało się wydarzyć. Pozwoliła na ten eksperyment
i wycofanie się z niego wyglądałoby, jakby żałowała błędu. Mogłaby
z tym żyć, ale Devon wypominałby jej to przez następną dekadę.
– To zaczynajmy – powiedziała, kiwając
głową.
Bennett zastukał kłykciami w szybę,
by zwrócić uwagę doktora Jekylla. Ten odwrócił się i pokazał Bennettowi
uniesiony kciuk. Powiedział mu coś, a Bennett w odpowiedzi wykonał
gest "lecimy z tym".
– Doktor Jekyll chyba nie ogarnął, że
laboratorium jest dźwiękoszczelne – przepraszająco wyjaśnił Calhoon.
Zignorowała go i patrzyła przez
szybę. Doktor Jekyll nachylał się nad siedzącym mężczyzną i mówił mu coś
do ucha. Chwilę później facet wstał i opuścił kaptur. Miał całkiem wygoloną
głowę, gładką jak kula bilardowa. Z jego szyi wystawały metalowe pręty, po
jednym z każdej strony.
– Po co mu te druty w szyi? –
zapytała Calhoon.
– Aparatura do oddychania – odparł
Bennett.
Zanim zdążyła zadać kolejne pytanie,
mężczyzna zdjął szatę i zrzucił ją na podłogę. Był zupełnie nagi, ku
zdumieniu Calhoon. Nie odwrócił się przodem do okna, rozpoznała Franka
Grealisha. Kiedy ostatnio go widziała, miał krótkie czarne włosy. Teraz
lśniącą, bladą łysinę. Rzuciła okiem w dół i zobaczyła, że na klatce
piersiowej, brzuchu, kroczu i nogach też nie miał włosów. Przez chwilę
Calhoon nie wiedziała, gdzie patrzyć. Devon Pincent wypowiedział na głos to,
o czym myślała.
– Gdzie, do cholery, ma wszystkie włosy?
– Do tego zadania nie mógł mieć żadnych
włosów – odparł Bennett.
– A dlaczego jest nagi? – zapytała
Calhoon.
– Całe jego ciało ma być kuloodporne –
wyjaśnił Bennett. – Więc musi być nagi.
– Kostium nie może być nałożony na
majtki?
– Może, ale wtedy nie będą one
kuloodporne.
Calhoon nie zrozumiała.
– Czyli zamierzacie strzelać mu
w jaja?
– Nie, proszę pani. Jeszcze w niego
nie strzelamy. Na razie sprawdzimy, czy na niego pasuje. To bardzo ważne, żeby
był w takim stanie.
– Wciąż nie rozumiem – wtrącił Devon –
po co mu te pręty w szyi.
– Już mówiłem. Aparat do oddychania.
Calhoon spojrzała Bennettowi
w oczy.
– Przechodzą przez skórę?
– Tak.
– Jak głęboko?
– Są połączone z płucami, żeby mógł
oddychać podczas nakładania kostiumu.
Devon zareagował gniewem.
– Po to zabraliście go na dwa tygodnie?
Żeby włożyć w niego jakieś metalowe rury?
– Musieliśmy go odpowiednio przygotować.
Devon złapał Calhoon za ramię.
– Wiedziała pani o tym, generale?
Calhoon spojrzała w dół ramienia,
a Devon rozsądnie cofnął rękę.
– Nie, Devon, nie wiedziałam –
odpowiedziała, falując nozdrzami i próbując się uspokoić. – Ponieważ gdyby
major Bennett mi o tym powiedział, chciałabym wiedzieć więcej. Więc,
majorze, co dokładnie zamierzacie zrobić z tym młodym człowiekiem?
– Doktor Jekyll to lepiej wyjaśni –
odpowiedział Bennett.
– Tak, ale doktor Jekyll jest tam
i nas nie słyszy, więc może ty wyjaśnisz mi wszystko tak, żebym
zrozumiała?
Solomon Bennett wskazał przez okno.
Frank Grealish wszedł do okrągłej, szklanej komory. Stał prosto
z wyprostowanymi ramionami, twarzą do okna, a doktor Jekyll podłączył
dwie tuby z metalowymi prętami w jego szyi. Tuby łączyły się
z otworami na bokach komory.
– Widzi pani te tuby – powiedział
Bennett. – Wpuszczą tlen do komory w trakcie procesu. Tlen popłynie
kanałem po lewej stronie szyi Franka, a kiedy przejdzie przez płuca,
zostanie wydalony kanałem po prawej.
– Dlaczego? – ostro zapytała Calhoon.
– Bo bez nich Frank udusiłby się podczas
nakładania kostiumu.
– Jakiego kostiumu? Gdzie on jest? –
zapytała Calhoon, szukając w laboratorium czegoś podobnego do ubrania.
– Kostium zostanie na niego natryśnięty.
– Słucham?
– Zostanie na niego natryśnięty.
Calhoon nie była pewna, czy się nie
przesłyszała.
– Chcesz mi powiedzieć, że nałożysz na
tego żołnierza strój kuloodporny tak, jak nakłada się samoopalacz?
– Tak, proszę pani. Dokładnie tak
zrobimy.
Calhoon spojrzała przez szybę. Doktor
Jekyll wsunął czarne gogle na oczy Franka Grealisha, by uchronić je przed
nadlatującym aerozolem.
– Przepraszam bardzo – wtrącił Devon –
ale co dokładnie jest w tym kuloodpornym sprayu?
– Nie pamiętam nazwy technicznej.
Zaczyna się na Mist, ponieważ wykorzystywana przez substancja najpierw
jest mgłą, która przykleja się do nosiciela i wtedy utwardza.
– No dobrze – powiedziała Calhoon – ale
co w niej jest? Z czego jest zrobiona?
Bennett zignorował te pytania i dał
znak doktorowi Jekyllowi.
– URUCHOM REAKTOR! – krzyknął.
Pomieszczenie było dźwiękoszczelne, ale Bennett wierzył, że jeśli krzyknie, to
jednak zostanie usłyszany. Tak czy inaczej, doktor Jekyll wiedział, co robić.
Cała trójka patrzyła z niemałą
obawą, jak doktor Jekyll naciskał guzik na bocznej powierzchni szklanej komory.
Cofnął się i, kilka sekund później, komorę zaczęła wypełniać para
wydobywająca się z podłogi.
Mieli patrzyć na stworzenie
kuloodpornego żołnierza. Ale tak naprawdę patrzyli na narodziny potwora.
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz