The Plot to Kill the Pope - Trzy

Misja, którą Jack Munson miał zrealizować w Rumunii, obejmowała znalezienie i udowodnienie obecności jego byłego kolegi z pracy i przyjaciela, Solomona Bennetta. To powinno być nudne, ale okazało się najzabawniejszym zadaniem, jakie mu przydzielono. Wszystko dzięki jego towarzyszce podróży, radosnej i trochę–za–bardzo–kopniętej byłej dziwce, Jasmine. Nie sądził, że tak dobrze będą się dogadywać, ale owinęła sobie go wokół palca znacznie szybciej, niż się spodziewał.
Początkowo nie chciał jej ze sobą zabierać, ale tak mu nagadała o tym, że spalił jej dom i zostawił na ulicy, że poczuł się zobowiązany. Jak można nazwać Bobrzy Pałac domem pozostawało dla niego zagadką. To było okropne miejsce, pełne młodych kobiet przetrzymywanych wbrew swojej woli i zmuszanych do świadczenia usług seksualnych. Spalenie go było najlepszą rzeczą, jaka mogła spotkać ten przybytek i samą Jasmine. Poza tym, obiecała mu, że będzie go budzić lodzikiem i najlepszymi śniadaniami na świecie, jeśli zabierze ją ze sobą do Rumunii. Skłamała w kwestii śniadań, chyba że gustowało się w spalonych tostach.
Przez kilka lat poprzedzających wyjazd do Rumunii na zlecenie Devona Pincenta, Munson mieszkał sam, za jedyne towarzystwo mając butelkę rumu. W efekcie zapomniał, jak cieszyło go damskie towarzystwo. A Jasmine, mimo przypalonych śniadań, była najzabawniejszą osobą, jaką poznał. Miała niekończące się pokłady energii i dziecięcy entuzjazm wobec wszystkiego.
Prawie całe życie spędziła jako dziwka w B Movie Hell, więc ominęło ją wiele wspaniałych rzeczy. Toteż teraz korzystała ze wszystkiego, co oferowała Rumunia.
Najbardziej podobała jej się praca agentki pod przykryciem. Munson udzielił jej kilku rad i nauczył samoobrony, na wszelki wypadek. Jednej rzeczy jej nie nauczył; rzeczy, do której miała niesamowity talent: wyciągania informacji z mężczyzn. Była mistrzynią infiltracji męskich środowisk i wydobywania z nich danych. Zaczęła od podstaw, od przepytywania najbardziej pijanych i najszpetniejszych gości, żeby dowiedzieć się czegoś o Solomonie Bennetcie. Z biegiem czasu wyszlifowała swoje umiejętności tak, że pięć minut w pokoju sam na sam z politykiem wystarczyło, by zdobyła informacje wystarczające do obalenia rządu.
Ale odkąd zinfiltrowała otoczenie Bennetta, Jasmine spędzała w nim coraz więcej czasu, przez co Jack często musiał samotnie oglądać rumuńską telewizję. A rumuńska telewizja nie była dobra. Ani trochę. Na żadnym kanale nie było programu, który potrafiłby oderwać jego myśli od faktu, że Jasmine pracowała sama, świadcząc usługi seksualne ludziom Solomona Bennetta w zamian za informacje. Im dłużej jej nie było, tym bardziej mu jej brakowało. A im dłużej myślał o świadczonych przez nią usługach, tym bardziej zazdrosny się stawał. Jej to nie przeszkadzało, kochała mężczyzn i uwielbiała patrzyć na ich miny, kiedy dochodzili. Jackowi też to nie przeszkadzało, na początku. Ale to było przed tym, jak zawróciła mu w głowie.
Ale miała na niego też pozytywny wpływ. Opanował picie i nie tykał alkoholu, kiedy był sam. Z radością upijał się z Jasmine, bo to było fajne. Ale wiedział, że jeśli zacznie opróżniać butelki rumu, żeby zrekompensować sobie jej nieobecność, ona zobaczy w nim osobę, którą kiedyś był – żałosnego, użalającego się nad sobą pijaka.
Ta noc była ich ostatnią w Rumunii. Jasmine dowiedziała się, że Solomon Bennett i jego ludzie lecą do USA następnego dnia, więc i oni powinni się zbierać.
O drugiej nad ranem wróciła z wielkiej imprezy pożegnalnej, którą Bennett zorganizował dla swoich ludzi. Jack tkwił przed telewizorem w swojej złotej piżamie z Rocky Balboa, z nogami na stoliku. Gdy usłyszał klucz w zamku, poderwał się z miejsca i podbiegł do drzwi. Zawsze, kiedy wracała, spodziewał się najgorszego, bał się, że została ranna, ale nigdy nie miała na sobie nawet zadrapania czy sińca. Dziś nie było inaczej.
Weszła w długim brązowym płaszczu, czarnych skórzanych butach, z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Witaj, żołnierzu! – powiedziała, całując go. Jack otoczył ramionami jej talię i przyciągnął do siebie. Jasmine zawsze pięknie pachniała, bez względu na to, co robiła. Jej długie ciemne włosy pachniały jak brzoskwinie, rano i wieczorem.
– Co to za płaszcz? – zapytał.
Jasmine rozwiązała chustę, którą była przewiązana w talii. Płaszcz się rozchylił i Munson ujrzał swój ulubiony widok. Pod płaszczem nie miała żadnych ubrań. Poza sięgającymi do kolan skórzanymi butami.
– Jak to się stało? – zapytał ze świadomością, że historia najpewniej będzie dobra, ale nie z gatunku tych, których chciałby wysłuchać ze szczegółami.
– Kilku ludzi Bennetta zapytało, czy może zatrzymać moje ubrania na pamiątkę, bo pewnie się więcej nie zobaczymy.
– Kurde.
– No. Na koniec ktoś mi dał ten płaszcz. – Sięgnęła do kieszeni i wyjęła butelkę rumu. – Powinniśmy to uczcić.
Munson spojrzał na butelkę.
– Uwielbiam cię, Jaz.
Znów go pocałowała, po czym zdjęła płaszcz i powiesiła na kołku na ścianie. Gdy szła w głąb mieszkania, Munson obserwował jej bujający się z boku na bok tyłek. Wciąż był nim oszołomiony, tak jak za pierwszym razem. Jasmine usiadła na kanapie przed telewizorem i zaczęła rozsuwać buty. Jack zamierzał iść do kuchni po szklanki, ale rozmyślił się. Podszedł wprost so sofy i usiadł obok Jasmine.
– Czego się dziś dowiedziałaś? – zapytał. – Coś ciekawego?
Jasmine rzuciła jednego buta przez pokój.
– Coś ci powiem – odpowiedziała. – Cieszę się, że dziś kończymy tę robotę, bo po raz pierwszy zaczęłam myśleć, że mnie przejrzeli.
– Dlaczego?
– Dziś przyszedł jakiś nowy i ciągle zadawał mi pytania.
– Na przykład?
– Na przykład czemu Amerykanka pracuje jako kurwa w Rumunii.
– I co powiedziałaś?
– Nic, tylko mu ssałam, w sumie ledwie przez pięć sekund. Gość był strasznie wyposzczony.
– Pięć sekund?
– Tak. Od dawna siedział w pace, a ludzie Bennetta go wyciągnęli. Chcą, żeby pomógł im w tym ich wielkim planie. Będzie prawą ręką Bennetta czy coś takiego.
– A jak się ten gość nazywa?
– Mozart.
Mozart?
– Tak, tylko Mozart. Nie ma nazwiska. Pytałam.
Jack wiedział, kim był Mozart i za co trafił do więzienia. Na wieść, że Jasmine przed momentem się z nim spotkała, przeszedł go dreszcz.
– Nic ci nie zrobił, prawda?
– Nic nadzwyczajnego, a co?
– Tak pytam. Widziałaś tego wielkiego goryla Solomona?
Jasmine pokręciła głową.
– Nie, rzadko tam bywa a nawet jeśli jest, mało się odzywa. O ile wiem, nikogo też nie posuwa. Nikt się z nim nie trzyma, a wielu próbowało, daję słowo.
Rzuciła przez pokój drugiego buta i uniosła butelkę z rumem, którą położyła na kanapie. Odkręciła i podała Jackowi. Odmówił.
– Pierwszy łyk twój – powiedział. – Zasłużyłaś.
Jasmine wtuliła się w niego, podciągając stopy na sofę.
– Nie trzeba – powiedziała. – Trochę już wypiłam. Możesz być pierwszy, skarbie.
Jack wziął od niej butelkę i przełknął łyk rumu. Taniocha, ale rum to rum, zawsze wchodzi łatwo.
– Coś jeszcze się dziś wydarzyło? – zapytał.
– Była jedna butelka szampana, której nikomu nie dawali. A potem Dorina i Nicoleta zostały zabrane do prywatnego pokoju Bennetta. Chwilę później szampan zniknął. Zauważyłam, bo obserwowałam tego całego Mozarta i szampan poszedł do pokoju razem z nim. Kiedy go o to zapytałam, zaczął mnie wypytywać. Ale taka jedna Denise powiedziała mi, że szampan był zatruty. Podobno zamierzają nim otruć kilku bogaczy, kiedy już będą w Stanach.
– Zatruty szampan? Wiesz, jak się nazywa?
– Nie. Ale zrobił go ten straszny doktorek. Jego też wcześniej nie widziałam.
– Jaki straszny doktorek?
– Nie śmiej się, nazywa się doktor Jekyll.
Jack zmarszczył brwi i zastanowił się chwilę.
– Miał kręcone rude włosy?
Jasmine odebrała mu butelkę rumu i upiła łyk.
– Rudy jak lis – odpowiedziała. – I ponoć powiedział jednej dziewczynie, że jest potomkiem prawdziwego doktora Jekylla.
– Nie wierzę, że prawdziwy doktor Jekyll naprawdę istniał.
– Mówię, co słyszałam. – Jasmine położyła butelkę na stoliku. Usiadła na kolanach Munsona, otoczyła go długimi brązowymi nosami. – To pra–pra–pra–pra–wnuk doktora Jekylla – powiedziała, zdejmując z Jacka piżamę.
– Może tak myśleć – stwierdził Jack. – Ale nim nie jest. Znam człowieka, o którym mówisz, i to szalony kanciarz.
– Więc nie mówmy o nim więcej – powiedziała Jasmine, zsuwając rękę na jego chuja. – Gość ma rude afro i przypomina mi tą dziewczynkę, która grała Anię w musicalu.
Munson przejechał ręką w dół jej pleców i spojrzał na jej piersi. Miała tak gładką skórę. I zajebiste cycki.
– Masz rację – powiedział. – Też wolę nie myśleć teraz o Ani.
Jasmine otoczyła dłonią nasadę jego członka i zaczęła go głaskać, przez co on zamknął oczy i zaczął głębiej oddychać. Powoli budowała napięcie i nagle przestała.
– Dlaczego nie odpisałeś na mojego SMSa? – zapytała.
Jack otworzył oczy.
– Jakiego SMSa?
– Zrobiłam zdjęcie tego gościa podobnego do Frankensteina. Wysłałam ci z fajnym opisem.
Jack często zapominał o odczytywaniu wiadomości na telefonie. Główne dlatego, że często zapominał, gdzie położył telefon.
– Gdzie ja go rzuciłem? – mruknął po raz dziesiąty w tym tygodniu.
Jasmine go znalazła w miejscu, w którym zwykle leżał, wciśnięty między siedzisko a podłokietnik. Sięgnęła po niego wolną ręką. Jack znów zamknął oczy, gdy Jasmine wróciła do robienia mu dobrze jedną ręką, drugą ręką sprawdzając SMSy.
– Jest – powiedziała radośnie.
Jack otworzył oczy i zobaczył komórkę, którą Jassy trzymała przed jego oczami. Na fotografii w telefonie widać było faceta z bolcami wystającymi z dwóch stron szyi. Poniżej znajdował się uszczypliwy tekst od Jasmine: "Wygląda jak ty, kiedy wstajesz, buziaki".
Jack wyrwał jej telefon i przyjrzał się człowiekowi ze zdjęcia.
– To Frank Grealish!
– Znasz go? – zapytała Jasmine.
– Skąd masz to zdjęcie?
– Jedna dziewczyna pstryknęła je kilka dni temu. Poprosiłam, żeby mi wysłała.
– Niemożliwe – powiedział Jack, patrząc na zdjęcie. – On od pięciu lat nie żyje.

< poprzedni

Komentarze

Popularne

The Day It Rained Blood - Dwa

The Day It Rained Blood - Prolog

The Day It Rained Blood - Jeden