The Plot to Kill the Pope - Dwadzieścia cztery

Sharkey’s był najbardziej szemranym
barem w mieście. Otwarty całą dobę, przyciągał najgorszy sort ludzi. O
dziesiątej rano niektórzy klienci spali, inni przychodzili, a jeszcze kolejni
byli zalani i szukali zaczepki.
W najciemniejszym kącie Sharkey’s,
Rodeo Rex, Elvis i Bourbon Kid siedzieli wokół okrągłego drewnianego stołu.
Robili sporo hałasu, przez co zwracali na siebie uwagę kilku pijaków. Rex
zachowywał się najgłośniej. Dla odmiany nie miał przy sobie Stetsona, a na
głowie nosił ciemnoniebieską opaskę, by włosy nie opadały mu do oczu.
– Miałeś szansę zabić Czerwonego
Czuba i odpuściłeś? – gderał na tyle głośno, że połowa baru słyszała.
Wściekłość Rexa była skierowana na
Bourbon Kida, który siedział plecami do ściany i palił cygaro. Miał na sobie
długi czarny płaszcz, choć tym razem opuścił kaptur. Przed nim stała szklanka
burbona.
Elvis siedział pomiędzy nimi. Wystroił
się w czarny skórzany garnitur, replikę stroju Elvisa Presleya
z 1969.
– Daj mu mówić – powiedział Elvis.
– Na pewno miał dobry powód, prawda?
Kid pokręcił głową.
– Ten Czub nie zabije papieża.
– Niby skąd wiesz, czy go zabije,
czy nie? – burknął Rex.
Kid powiódł palcem wokół brzegu szklanki.
Wyglądał, jakby pił ciągiem przez trzy dni i ewidentnie potrzebował
golenia oraz prysznica. Jego typowy dwudniowy zarost wydłużył się
i wyglądał na pięcioletni.
Popatrzył Rexowi w oczy.
– To nie zwariowany demon, jak
zapowiadała Mistyczna Dama. To normalny koleś w masce, a kiedy go
znalazłem, nawet jej na sobie nie miał. Nie mógłby być bardziej normalny,
choćby się starał.
Rex podniósł ze stołu butelkę piwa.
– Ale zabił setki ludzi bez powodu.
Zabije kolejne setki. Mogłeś go zabić
i ocalić masę ludzi.
– Mówiłem ci, ktoś inny próbował
zabić jego.
– Tak, tak, a ty obydwóch zabiłeś.
Dobra robota.
– Tamci byli ex-żołnierzami.
– I co, kurwa, z tego! Nie tylko nie zabiłeś Czerwonego Czuba, ale jeszcze
załatwiłeś dwóch byłych wojskowych, którzy mogli zrobić to za ciebie! Mówię ci,
szef będzie wściekły, kiedy się o tym dowie.
– Mam to gdzieś.
– A nie powinieneś.
Kid wypuścił trochę dymu przez nos.
– Czego się dowiedzieliście ze śledzenia
Jacka Munsona?
– Niewiele – odpowiedział Rex. – On
i jego laska, Jasmine, nie robią niczego ciekawego.
Elvis przysłuchiwał się rozmowie,
ale jednej rzeczy nie mógł zrozumieć.
– Powiedziałeś, że w nocy zabiłeś
dwóch byłych wojskowych.
Kid przytaknął.
– Mhm.
– Czemu byli wojskowi? Nie powinni
polować na niego normalni wojskowi?
– Dlatego myślę, że Czerwony Czub
jest taki jak my.
– Jak to, taki jak my? – zapytał
Rex, marszcząc brwi.
– Samozwańczy wybawiciel. Znalazłem
go, śledząc dziewczynę, którą uratował z B Movie Hell, i mówię wam,
laska by za niego zginęła. Ci, którzy
chcieli go zabić, to najemnicy, nie żołnierze czy policja. To oni chcieli zabić
papieża.
Rex się skrzywił.
– Muszę sam zobaczyć tego całego
Czerwonego Czuba i jeśli uznam, że cokolwiek jest z nim nie tak, sam
go zdejmę.
– Powodzenia – powiedział Kid. – Ja
zostaję tutaj. Mam inne sprawy.
– Na przykład?
– Chcę się dowiedzieć, kim jest
Mozart.
Elvis akurat brał łyka ze swojej
butelki Srającej Małpy. Wypluł połowę
i odłożył piwo na stół.
– Wiem, kim jest Mozart –
powiedział.
Rex i Kid spojrzeli na niego,
czekając na wyjaśnienia. Elvis wytarł wyplute piwo ze swojej brody, nim podjął:
– Mozart to niemiecki kompozytor.
Zrobił sporo dobrego kilkaset lat temu.
– Nie o niego mi chodzi.
– To może chodziło ci
o Beethovena? – zasugerował Elvis.
Kid go zignorował.
– Ci dwaj, których zabiłem… sprawdziłem
im telefony. Obydwaj mieli tylko jeden kontakt, kogoś podpisanego jako Mozart.
Może pracuje w cateringu, ale sprawdzę to.
Rex wyzerował piwo i odłożył
butelkę z powrotem na stół.
– Brzmi jak pieprzona strata czasu
– powiedział. – Ja zajmę się tym Czerwonym Czubem. Jakiś pomysł, gdzie będzie
dzisiaj?
Kid podniósł szklankę burbona.
– Nie – odparł. – Ale jego dziewczyna
będzie w Szkole Aktorskiej. Chodzi tam codziennie na próby.
– Jakie próby?
– Gra Sandy w Gorączce sobotniej nocy.
Rex uderzył Elvisa w klatkę piersiową.
– Idziemy. Sami znajdziemy
Czerwonego Czuba.
Gdy obydwaj wstali, by wyjść, Kid
klepnął Elvisa w nadgarstek.
– Ej, Elvis, zrób coś dla mnie –
powiedział.
– Jasne, co takiego?
Kid wskazał głową bar.
– Koleś w czerwonym.
Elvis rozejrzał się i zobaczył
niemile wyglądającego typa przed trzydziestką, opartego o ladę
i gapiącego się na nich. Miał budowę kulturysty i nosił czerwoną
kamizelkę podkreślającą mięsnie. Głowę miał wygoloną prawie do zera, a na
ramionach całą masę tatuaży.
– Co z nim? – zapytał Elvis.
– Gapi się na mnie.
– No i?
– Jak będziesz wychodził, powiedz
mu, że mi się to nie podoba.
Kid wypił burbona do końca
i uderzył pustą szklanką o stolik.
Rex pociągnął Elvisa za rękaw.
– Chodź, idziemy – powiedział.
Elvis wziął do połowy pełną butelkę
Srającej Małpy i poszedł za Rexem w
kierunku wyjścia. Gdy mijali giganta w czerwonej kamizelce, Elvis
zatrzymał się i szepnął gościowi do ucha:
– Widzisz mojego kumpla w kącie?
Mówi, że jesteś pedałem.
Facet w czerwonej kamizelce
przez chwilę analizował słowa Elvisa. Kiedy wreszcie zrozumiał, zerwał się
z krzesła i pomknął do stolika w kącie, żeby zmierzyć się
z Bourbon Kidem.
Elvis i Rex wyszli z baru
na ulicę. Wciąż był poranek. Blask dnia był oślepiający po pobycie
w ciemnych i obskurnych czeluściach Sharkey’s. Harley Rexa stał
zaparkowany przed budynkiem, na chodniku. Fioletowy Cadillac Elviva stał około
pięćdziesięciu metrów dalej.
– Jadę prosto to Szkoły Aktorskiej
– powiedział Rex, wsiadając na motor. – Spotkamy się tam?
Elvis pokręcił głową.
– Mam kaca. Dokończę piwo
i idę spać.
Rex spojrzał na niego
z dezaprobatą.
– Przydaj się do czegokolwiek i sprawdź
chociaż pokój motelowy Jacka Munsona. Zerknij, czy nie robi czegoś ciekawego.
Elvis sięgnął do kieszeni na piersi
marynarki. Wyjął okulary przeciwsłoneczne i wsunął na nos.
– Widzimy się później – powiedział.
Rex odpalił Harleya kilka razy
przegazował silnik i ruszył, środkiem drogi, w dół zatłoczonej ulicy.
Elvis doszedł do swojego samochodu, zatrzymując się tylko na chwilę, żeby nie
zostać trafionym przez ciało łysego w czerwonej kamizelce, które wyleciało
przez okno niedaleko wejścia do Sharkey’s.
Jadąc do motelu, żeby sprawdzić
apartament Jacka Munsona, zatrzymał się i kupił sześciopak piwa Srająca Małpa. Gdyby wiedział, co miało się
wydarzyć później tego dnia u Munsona, kupiłby pewnie kawę.
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz