The Plot to Kill the Pope - Piętnaście

Chłodny wietrzyk musnął włosy Baby
i napełnił jej płuca świeżym leśnym powietrzem. Wszystkie jej zmysły były
wyostrzone. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak dobrze. Gdyby soka
zahuczała kilometr dalej, usłyszałaby to. Gdyby skunks puścił bąka kilometr dalej,
poczułaby to. Wszystko, o czym śniła od kilku miesięcy, właśnie się
działo. Naprawdę. Dotyk dłoni Joeya Conrada, obejmującej jej rękę,
sprawił, że cały świat stał się lepszy. Spacer ramię w ramię, przez las,
w środku nocy, z zamaskowanym mordercą może nie wydawał się
najlepszym pomysłem, ale Baby nie potrafiła wymyśleć lepszego sposobu spędzenia
wieczoru.
– Dokąd idziemy? – zapytała.
– Zabieram cię do domu.
– Już?
– Tak. Tak będzie najlepiej.
– Czemu?
– Bo jeśli ktoś znajdzie ciało twojego
chłopaka przy urwisku, gliny będą pytać, gdzie byłaś. Jeśli będziesz
w domu, ojciec da ci alibi.
– To nie był mój chłopak – odpowiedziała
Baby, ignorując wszystko to, co Joey powiedział po "twoim
chłopaku".
– To kto?
– Danny Zuco z przedstawienia Gorączka
sobotniej nocy. Ćwiczyliśmy. Ja jestem Sandy.
– Zabiłem Danny'ego Zuco?
– No.
– Super. – Nagle spoważniał. – Tak czy
inaczej, muszę cię zabrać do domu. Ojciec da ci alibi.
– Chyba poszedł na kręgle – skłamała
Baby. – Lepiej będzie, jeśli z tobą zostanę.
Joey zatrzymał się. Jego oczy patrzyły
przez otwory w masce prosto w jej oczy, szukały prawdy. Baby
odwróciła wzrok.
– Możesz zdjąć maskę? – zapytała.
– Czemu?
– Chcę zobaczyć twoją twarz.
Zerwał maskę z głowy i zwinął
w kulkę. Była bardzo miękka, bez problemu zmieściła się do kieszeni
kurtki. Baby spojrzała na jego twarz. Wyglądał dokładnie tak, jak go
zapamiętała, jak wyglądał w jej głowie, gdy myślała o nim przed
spaniem i liczyła, że pojawi się w jej snach. Włosy miał nieco
zmierzwione od noszenia ciasnej maski, ale twarz miał znacznie przyjemniejszą.
Brązowe oczy wydawały się łagodniejsze, mniej czarne. Kilkudniowy zarost
i zapadnięte policzki nadawały mu wygląd człowieka, który zdobędzie
wszystko, czego zapragnie, bez zbytniego wysiłku. A usta miał tak
zachęcające, tak całuśne...
– Poprzednią maskę miałeś większą – powiedziała,
zwracając uwagę na dość mocno przyklapnięte włosy.
Przytaknął.
– Była za luźna. Kiedy obracałem głowę, gówno
widziałem. Więc kazałem sobie zrobić kilka nowych. Dobrze przylegają i są
miękkie, jak maska Spidermana.
– Teraz wygląda lepiej.
– No.
Baby uwielbiała rozmowy z Joeyem.
Może nie były mądre czy uwodzicielskie, ale pogawędki z nim były
wspaniałe. W końcu ryzykował życiem, by wyciągnąć ją z B Movie
Hell. Wybił połowę miasta, żeby ona mogła wrócić do domu w jednym kawałku.
– Nigdy wcześniej nie pytałam – zagadnęła
– ale czemu nosisz maskę?
Joey odwrócił się, jakby zaalarmowany.
Rozejrzał się po okolicy, szukając oznak ruchu pośród drzew. W końcu
odpowiedział na jej pytanie, ale mówił ciszej, jakby bał się, że ktoś
podsłuchuje.
– A jak myślisz? – zapytał.
Baby miała przygotowaną teorię.
– Żeby chronić ludzi, na których ci
zależy?
– Nie.
– Och. – Niespodzianka. Była
niemal pewna, że to był powód. Pierwsza opcja odpadła, ale miała jeszcze
kolejne. – Żeby gliny cię nie zidentyfikowały? – powiedziała pewnie.
– Nie.
– To czemu?
Joey przestał się rozglądać
i skontentował uwagę na Baby.
– Noszę maskę, bo zajebiście wygląda.
Uśmiechnęła się i czekała, żeby
przynał, że to żart. Szybko okazało się, że mówił poważnie.
– Och – bąknęła. – Oczywiście, powinnam
wiedzieć. Znaczy, wiedziałam, że wygląda świetnie, ale myślałam, że masz
jakiś inny powód.
– Czemu wciąż mówisz na siebie Baby – zapytał.
Baby przez ułamek sekundy spojrzała na
swoje stopy, zawstydzona tym pytaniem. Nie lubiła swojego prawdziwego imienia,
Marianne. Nie nosiła go żadna z bohaterek Dirty Dancing, więc nie
było... fajne.
Podniosła głowę i spojrzała mu
w oczy.
– Bo Baby to zajebiste imię. – Wyszczerzyła
zęby.
– Faktycznie.
Miała ogromną ochotę go dotknąć. Jeszcze
nigdy tak bardzo nie chciała nikogo objąć, ale potrzebowała jakiejś wymówki.
A ponieważ jej nie miała, tylko wyciągnęła rękę i pogłaskała czerwoną
skórę na rękawie kurtki.
– Nie zabieraj mnie do domu – powiedziała.
– Może pokażesz mi, gdzie mieszkasz?
Znów coś odwróciło jego uwagę. Patrzył
w las ponad jej głową.
– Słyszałaś? – zapytał, z każdą
sylabą zniżając głos.
– Nie. Co?
– Chyba ktoś nas śledzi.
Baby puściła jego kurtkę i rozejrzała
się. Las za jej plecami trwał w bezruchu, jak na zdjęciu. Nie było nawet
wiatru, który poruszałby liśćmi.
– Nikogo nie widzę – powiedziała.
Wziął ją za rękę.
– Idziemy stąd. Cicho.
Baby pospieszyła za nim, gdy prowadził przez
las. Joey chodził cicho i najwyraźniej wiedział, dokąd zmierzał,
w przeciwieństwie do niej. Potykała się chyba o każdy wystający korzeń
i stawała na każdą strzelającą gałązkę.
Kiedy dotarli do drogi biegnącej wzdłuż
lasu, Joey puścił ją i ruszył ku gęstym zaroślom. Odsunął ścianę
z liści, odsłaniając lśniący czerwony motocykl. Baby uwielbiała motory, mimo
że nigdy na żadnym nie jechała. Jej ulubioną sceną z Purpurowego
deszczu była ta, w której Apollonia jechała z Princem na
motocyklu. Jazda przez cały kraj przy akompaniamencie Take me with you,
to byłoby coś.
Joey wytoczył motor z krzaków.
Wyglądał na nowy. Czerwona farba była nieskazitelna, ani jednej plamki.
Siedzisko pokrywała jasnożółta skóra i, ku radości Baby, było ono dość
duże, by zmieścić dwie osoby. Joey przełożył nogę nad pojazdem i gestem
kazał jej usiąść za sobą.
– Wskakuj – powiedział.
– Gdzie masz auto?
– Nie mogłem zabrać. Rzuca się
w oczy.
Odpalił silnik. Motor zaryczał głośno,
gdy Joey kilka razy podkręcił gaz.
– No chodź, wsiadaj.
Serce Baby waliło tak głośno, że aż się
zawstydziła. To było ekscytujące, ale jednocześnie niebezpieczne
i przerażające.
– To bezpieczne? – zapytała.
– Ufasz mi?
– Zawsze.
– To wskakuj, obejmij mnie w pasie
i trzymaj się mocno.
Baby nie mogła odrzucić takiej oferty.
Przerzuciła nogę ponad motorem i usiadła. Skórzane siedzisko było twarde,
ale jednocześnie gąbczaste. Powierciła się chwilę, szukając wygodnej pozycji.
Wreszcie przytuliła klatkę piersiową do jego pleców. Ramionami otoczyła jego
pas. Dłonie jej drżały, w ustach jej zaschło. Motor wibrował na tyle
mocno, by wiedziała, ile mocy się w nim kryło. Ledwie panowała nad
ekscytacją. A jeszcze nie ruszyli.
Szepnęła Joeyowi do ucha:
– Nie potrzebuję kasku?
– Nie, chyba że spadniesz.
Zanim odpowiedziała, nacisnął gaz
i wyjechał z lasu na drogę. Ku uldze Baby, po asfalcie jechało się
gładko. Joey włączył światło i dodał gazu. Motor mknął środkiem drogi,
coraz szybciej i szybciej. Baby nabrała tchu i wcisnęła głowę
w jego plecy, ściskając go jeszcze mocniej. Gdy pędzili ku pierwszemu
zakrętowi, zerknęła za siebie, ku miejscu, w którym wyjechali z lasu.
Stał tam człowiek ubrany na czarno, z kapturem naciągniętym na twarz. Baby
widziała go tylko przez chwilę, zanim zniknęli za zakrętem. Dziesięć sekund
później już o nim zapomniała. Jej wymarzona randka z Czerwonym Czubem
się zaczęła i tylko to się liczyło.
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz