Entangled - Dzień 11

W nocy śniła mi się Sal. Zaskakująco realistycznie.
Była tutaj ze mną, siedziałyśmy naprzeciw siebie przy stole. Ethan opierał się o ścianę, obserwując nas. Sal i ja rozmawiałyśmy o czymś ważnym, a Ethan powtarzał każde moje słowo. Zdenerwowałam się i powiedziałam, żeby nas zostawił. I nagle Ethan zniknął, a pojawił się Nat. Zadowolony z siebie Nat, który za dużo się uśmiechał. Sal się zezłościła i rozkazała, żeby nas zostawił. Uśmiechnęłam się do niej i sięgnęłam przez stół, by wziąć ją za rękę, ale ona zmieniła się w Ethana i powiedziała:
- Może do czegoś dojdziemy, Grace.
Potem się obudziłam, życząc sobie, żeby ludzie ze snu mieli odwagę być takimi samymi jak we śnie, a nie tak cholernie mylącymi jak w rzeczywistości.
Pomyślałam, że zacznę w momencie, w którym wczoraj skończyłam. Zatoczę pełny krąg życia przyjaźni. Kiedy powiedziałam Sal o tym, że się tnę, przez chwilę było dobrze. Nikt nie zauważyłby różnicy, ale ja widziałam, że patrzyła na mnie inaczej. Jakby wciąż próbowała odczytać mój nastrój. Jakby na każde moje dziwactwo (swoją drogą nierzadkie) miała zareagować przekrzywieniem głowy i uważnym spojrzeniem. Właściwie słyszałam, jak się zastanawia, czy zamierzam cię ciąć. Sal pewnie myślała, że zachowuje się dyskretnie, ale często przyłapywałam ją na szukaniu świeżych ran (których nigdy nie znalazła). Nie przeszkadzało mi to szczególnie. Zachowywała się dokładnie jak najlepsza przyjaciółka. To było miłe.
Czasami próbowała o tym ze mną rozmawiać – o tym dlaczego to zrobiłam. Wysłuchiwałam jej teorii, po czym próbowałam zmienić temat. Czy wszystko musi mieć przyczynę? Niektóre rzeczy po prostu są.
Nasza przyjaźń mogła wydawać się trochę niewyrównana: ja wciąż się nad sobą użalałam, Sal wciąż się mną opiekowała. Troszczyła się o mnie, ilekroć wymiotowałam w kiblu po jakiejś zakrapianej imprezie. Potrafiła wybić mi z głowy pomysły, których realizacji na pewno bym później żałowała.
Nie zależało mi na roli Żałosnej Kumpeli Do Opieki, ale Sal chciała się mną opiekować. Może i ja potrzebowałam opieki.
Wszystko zmieniło się kilka miesięcy temu.
Na Wielkanoc wyjechałam do babci do Glasgow. Świetnie się bawiłam: dużo zakupów, mnóstwo czytania, długie pogaduchy nad filiżanką pysznej herbaty. (Zawsze była to pyszna herbata, nigdy zwyczajna.) Wróciłam uśmiechnięta i objuczona prezentami dla Sal z jej rodzinnych stron: pluszowym Potworem z Loch Ness i laleczką ze szkockimi dudami i przerażającymi oczami.
Sal, którą zastałam, nie była już tą wiecznie radosną jak promyk słońca Sal, którą zostawiłam. Och, na pierwszy rzut oka nie było widać. Śmiała się z prezentów, które jej przywiozłam, i z zainteresowaniem słuchała moich nudnych, świątecznych opowieści. Ale coś było nie tak – wiedziałam to. Zmiana była subtelna, jak zmiana jasności na telewizorze. Była jakby bardziej pusta, niewyraźna. Nie wyglądała na smutną, załamaną, zmartwioną czy wymagającą jakiejś szczególnej uwagi. Po prostu nie była Sal.
Zaraz gdy ją zobaczyłam, zapytałam, co się stało, ale zapewniła mnie, że wszystko było w porządku. Wiedziałam, że kłamie, zaczęłam naciskać, ale wycofałam się, kiedy zaczęła się denerwować. Założyłam, że powie, kiedy będzie gotowa. Nie wiedziałam, jak długo przyjdzie mi czekać.
Przez kilka kolejnych tygodni wszystko było mniej lub bardziej normalnie. Sal bardzo starała się zachowywać jak stara, optymistyczna Sal, ale ja tego nie kupowałam. Chyba nikt inny nie zauważył, że coś było nie w porządku. Jej rodzice byli zbyt zajęci Camem, któremu dokuczali koledzy ze szkoły. A ludzie z naszej szkoły byli zbyt zajęci sobą, jak zwykle.
Minął miesiąc, a ja patrzyłam na Sal, szukałam wskazówek. Wyglądało na to, że jest gorzej. Zauważyłam, że w czasie lunchu tylko rozgrzebuje jedzenie na talerzu – zupełnie jak nie ona. Chyba schudła. Ale wciąż twierdziła, ze nic się nie stało.
Moje codzienne „Hejka, jak leci?” nabrało ukrytego znaczenia, czegoś w stylu „Hejka, co u ciebie, ale tak na serio?” Ale Sal nie chwyciła przynęty. Coraz bardziej się oddalała. Odniosłam wrażenie, że wycofuje się z naszej przyjaźni. Byłam zawiedziona.
W czwartek, niedługo przed egzaminami, wlekłyśmy się do parku. Szłyśmy do mnie do domu, trochę pouczyć się angielskiego. Nie potrzebowałyśmy tego, ale musiałyśmy chociaż udawać, że coś robimy.
To był wspaniały poranek, ptaszki śpiewały. Ale kiedy tylko wyszłyśmy ze szkoły, ciężkie ciemne chmury pospieszyły ku nam po niebie, by wreszcie – gdy wchodziłyśmy do parku – upuścić ciężki, rzęsisty deszcz.
Stałyśmy, patrząc na siebie i śmiejąc się. W niecałą minutę wyglądałyśmy jakbyśmy wzięły prysznic w ubraniach. Wzięłam Sal za rękę i pobiegłam w kierunku wielkiego dębu niedaleko huśtawek. Usiadłyśmy z plecami wspartymi o pień, śmiejąc się, drżąc i patrząc, jak matki próbują szybko nałożyć plastikowe osłonki na wózki z dziećmi. Niebawem zostałyśmy same. Deszcz wciąż bębnił.
Siedziałyśmy jakiś czas, zahipnotyzowane widowiskiem, jakie deszcz dla nas przygotował. Sal obróciła się i popatrzyła na mnie, jakby próbowała odczytać moje myśli – albo jakby próbowała uformować coś w swoich myślach. Oho, zaczyna się. Zrobiło mi się niedobrze. Bałam się.
- Muszę ci coś powiedzieć. – Czy wiedziałam, ze to, co powie, wszystko zmieni? Chyba nie. Ale wiedziałam, że będzie to coś poważnego. – Chyba jestem w ciąży.
Cztery słowa, tylko tyle. Zdołałam wykrztusić tylko:
Jezu!
Świetnie. Dobra robota. Bardzo pokrzepiające.
Sal zaczęła płakać, a to złamało mi serce. Otoczyłam ją ramionami i mocno objęłam. Wciąż mówiła to samo:
- Co ja zrobię?
Powiedziałam, że wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie, ale czy jest pewna? Moje słowa do niej nie docierały, więc ujęłam jej twarz i zmusiłam, żeby spojrzała mi w oczy.
- Posłuchaj, Sal. Jesteś pewna, że jesteś w ciąży? Robiłaś test?
Sal pokręciła głową i załkała:
- Wiem, że jestem. Wiem, wiem. Jak to się mogło stad?
Siedziałyśmy tak z dwadzieścia minut, zanim zauważyłam, że Sal strasznie się trzęsie. Wyglądała okropnie. Poszłyśmy na przystanek, jedną ręką otaczałam jej ramiona, a ona szła jakby była pijana. Chyba już się wypłakała.
Jadąc do domu, nie odzywałyśmy się. Już bardziej zaskoczona być nie mogłam. Jak to możliwe? Podobno była dziewicą… Na pewno by mi powiedziała… Kiedy? Z kim? Czemu nie powiedziała mi o tym wcześniej?
Zaprowadziłam ją do domu, prosto do swojej sypialni. Przebrałyśmy się z przemoczonych ubrań. Pozwoliłam jej założyć moje ulubione dżinsy. Siedziała przy toaletce, a ja rozczesywałam jej matowe, wilgotne włosy. Patrzyła w lustro, ale wiedziałam, że niewiele widzi.
Spojrzałam na jej odbicie. Czy mogę nazwać ją piękną? Może. Na pewno. Jasne włosy sięgające tuż nad ramiona. Często upinała je w skomplikowane fryzury wyglądające jak artystyczny nieład. Brązowe oczy i skóra w kolorze miodu. Farciara.
Kiedy skończyłam z włosami Sal i szybko wyszczotkowałam swoje (nudny brąz pod WIELOMA warstwami rudej farby), usiadłam na skraju łóżka. Sal odwróciła się, żeby na mnie popatrzyć. Niemal stykałyśmy się kolanami, ale dystans między nami był większy niż kiedykolwiek.
- Opowiesz mi, co się stało?
Potrząsnęła głową. Żadnego kontaktu wzrokowego.
- Doobra, ile ci się spóźnia? – Te słowa niemal ugrzęzły mi w gardle. Nie wierzę, że o tym rozmawiamy.
- Dwa tygodnie – odpowiedziała miękko.
Dwa tygodnie? Może to tylko ze zdenerwowania? Czy to naprawdę znaczyło, że jest w ciąży? Ach. Nie mam zielonego pojęcia o takich sprawach.
- Dobra, dwa tygodnie. Ale wiesz, bez testu nie możesz być pewna. Może za bardzo się stresujesz. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków.
Kiedy o tym myślałam, te słowa wydawały się sensowne, ale wypowiedziane głośno brzmiały… nieodpowiednio. Może po prostu wiesz, kiedy jesteś w ciąży. Może jakoś inaczej się czujesz? Skąd miałam, do jasnej anielki, wiedzieć?
Zapas jej łez napełnił się i ponownie zaczął się przelewać.
- Wiem, że jestem w ciąży. Wiem odkąd…
- Proszę, powiedz mi, co się stało, Sal. Jestem twoją najlepszą przyjaciółką – jeśli mi nie powiesz, masz przechla… - urwałam. – Wybacz… źle się wyraziłam.
Zaśmiała się z mojej głupiej paplaniny, po czym pokręciła głową i popatrzyła na mnie smutno.
- Proszę… zrozum. Nie mogę.
Czułam się, jakbym oblała jakiś test – najważniejszy sprawdzian, z którym musi zmierzyć się nasza przyjaźń. Gdybym potrafiła odpowiednio dobrać słowa, może by się przede mną otworzyła. Ale, jak zwykle, nawaliłam i zaczęłam gadać głupoty w zupełnie niegłupiej chwili.
Prawie błagałam ją, żeby mi powiedziała, ale się nie ugięła. A ja zaczynałam odczuwać coraz większe rozgoryczenie. Ja wyjawiłam jej swoje najgłębsze, najmroczniejsze sekrety; nie powinna odwdzięczyć się tym samym? Odwróciłam wzrok i spojrzałam przez okno. Deszcz w końcu ustał.
Sal wzięła mnie za rękę.
- Nie złość się na mnie, Grace. Nie wytrzymam, jeśli się na mnie obrazisz.
- Nie wiem, co mam ci powiedzieć. Jak mogę ci pomóc, skoro nie chcesz ze mną o tym porozmawiać? – Byłam zła, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać.
- To już się nie liczy. Nie chcę o tym myśleć. Proszę, nie każ mi o tym myśleć. Nie chcę, żebyś mnie znienawidziła albo myślała, że jestem głupsza, niż zawsze ci się wydawało. Po prostu bądź przy mnie. – Teraz to ona mnie błagała. Przerażona, bezbronna i smutna. Mój gniew stopniał.
- Czemu miałabym cię nienawidzić? Czemu miałabym myśleć, że jesteś głupia? To się zdarza. Znaczy, jestem zaskoczona, ale dobra. Nie będę cię z tego powodu gnębić, głuptasie. Znasz mnie lepiej niż ja sama. Jeśli naprawdę nie chcesz mi powiedzieć, muszę to jakoś znieść, no nie?
Powiedz, powiedz, powiedz JUŻ!
Sal wyglądała na zadowoloną, że nie będę więcej naciskać. Wstała i ziewnęła.
- Boże, jestem padnięta. Mogę się chwilę przespać? Kilka minutek. – Zwinęła się w kłębek na łóżku, jak kot.
- E… Sal, chyba powinnyśmy jeszcze o czymś pomówić, nie sądzisz? – Jak ona może myśleć o spaniu w takiej sytuacji?
- Później, Grace. Później, obiecuję. – Brzmiała na naprawdę wycieńczoną, więc postanowiłam jej odpuścić. Na razie.
Może jak wypocznie, będzie myślała bardziej racjonalnie. Położyłam się obok niej i gapiłam w sufit, aż usłyszałam, że jej oddech uspokoił się do snu.
Więc moja słodka niewinna najlepsza przyjaciółka była w ciąży. Przynajmniej była niemal pewna, że jest. Wewnątrz niej rozwijało się dziecko. Prawdziwe, żyjące dziecko/płód/cokolwiek. Źle, źle, źle. Gorzej być nie mogło. Ale są pewne priorytety. Musiałam zrobić jej test ciążowy, tak dla pewności. Lepiej nie denerwować się, jeśli to fałszywy alarm.
Nie mogłam sobie choćby wyobrazić, z kim się przespała. Sal nie poszłaby do łóżka z nikim – jest zbyt wybredna. Boże, może ktoś ją zgwałcił. Pewnie dlatego nie chce mi powiedzieć, co się stało. Chciałam obudzić ją w tej chwili i zapytać. Ale wyglądała jak niewinnie i spokojnie – nie mogłam tego zrobić.
Stwierdziłam, ze przyda się filiżanka herbaty. Na problemy nie ma nic lepszego. Zeszłam do kuchni i nastawiłam czajnik. Oparłam się o blat i sączyłam herbatę. W głowie miałam mętlik – nie mogłam skupić się na niczym dłużej niż przez pięć sekund. Jak to się mogło stać? I dlaczego nie wzięła rano tabletki? Gdzie ja byłam, kiedy to wszystko się działo? Wielkanoc. To musiała być Wielkanoc. Gdybym tutaj była, może nic by się nie stało. To moja wina?
I mam zbieg okoliczności. Piszę o piciu herbaty i wiesz, kto wchodzi do pokoju? Ethan: Facet-Zagadka, niosący kubek (biały) parującej gorącej herbaty. Stawia go przede mną, w miarę blisko krawędzi, z dala on zapisanego przeze mnie papieru. Trochę się tego już nazbierało. Można złożyć z tego całkiem pokaźny tomik. Już mam więcej niż w przypadku którejkolwiek z Powieści, które zaczynałam pisać. Może to powinno mnie spotkać wcześniej. W rzeczywistym świecie jest tyle przeszkód, zawsze znajdzie się powód, żeby nie pisać. Gdyby tutaj było to możliwe.
Herbata jest dobra. Nie za gorąca ani nie za mocna. To pierwszy kubek herbaty jaki dostałam, odkąd tu trafiłam. Może Ethan zachował go jako formę nagrody? Schylam się nad kubkiem, obejmując go dłońmi. Zupełnie jak opanowane ognisko. Albo uścisk. Uścisk by wystarczył. Otaczające mnie ramiona, odpędzające ode mnie całe zło.
Skończyłam. Właśnie zdałam sobie sprawę, że straciłam niepowtarzalną okazję, żeby wziąć Ethana z zaskoczenia. Mogłam cisnąć mu twarz w ten kubek i uciec.
Mogłabym to zrobić?
Może następnym razem się uda?
Nie wiem?
Czemu jestem taka żałosna? Muszę się stąd wydostać… prawda?
Muszę się stąd wydostać? Dlaczego tak bardzo chcę wrócić do tego bagna, jakim stało się moje życie? Nic się nie zmieni. Ciekawe, jak się teraz czują. Na pewno się cieszą, że mnie nie ma. Pewnie jest im łatwiej. Mogą być (sztucznie) zmartwieni, ale założę się, że niedługo im przejdzie.
Och, ciekawe, czy jestem w gazetach? Pewnie tak, chyba że uznali, że jestem za stara. „Zaginiona siedemnastolatka” nie brzmi tak atrakcyjnie jak zaginione niemowlę czy nawet dwunastolatka. Pewnie zainteresowali się mną tylko pierwszego dnia po zniknięciu. Mam nadzieję, że trafiłam na pierwszą stronę, ale liczę, liczę, że nie użyli mojego ostatniego szkolnego zdjęcia. Zapomniałam, że miał przyjść fotograf, zaspałam i nie zdążyłam umyć włosów. Ohyda.
Mama pewnie poprosiła Sal o jakieś zdjęcie, bo naszego aparatu nie używałyśmy od lat. Nie mamy nawet cyfrówki. Tata był jedynym zapalonym fotografem w rodzinie. Mam zdjęcia z domu. Osiem pełnych albumów. Wszystkie starannie opisane, schowane w szafce za telewizorem, pod rozwalającym się pudełkiem z Trivial Pursuit. (Prawie) całe dzieciństwo Grace Carlyle. Mama pewnie żałuje, że nie uzupełniała ich na bieżąco.
Może Sal dała im zdjęcie, które zrobiła, kiedy zasnęłam w drodze z imprezy. Chociaż w sumie tego by nie wydrukowali – wyglądam jak trup. O ile trupy się ślinią. Ale chyba by mi tego nie zrobiła.
Kogo staram się oszukać?
Mam nadzieję, że to jakieś z imprezy u Kirsty. Sal zaskoczyła mnie, krzyknęła moje imię, żebym się odwróciła, i zrobiła fotkę. Myślała, że to najśmieszniejsza rzecz pod słońcem, bo wiedziała, że wtedy nienawidziłam być fotografowana. Chwyciłam aparat, popatrzyłam na mały ekran z tyłu, gotowa USUWAĆ, USUWAĆ, USUWAĆ. Ale, szczerze mówiąc, było dobrze. Włosy wyglądały świetnie (tylko dzięki temu, że Sal odprawiała nad nimi jakieś czary), a moje oczy były roziskrzone i jakoś rozbawione. Wyglądałam jak ktoś, koto zaraz przydarzy się czemuś wspaniałemu (komu zaraz przydarzy się coś wspaniałego. Wybacz). Co więcej, bluzka, którą miałam na sobie, powiększała mi biust, co już było wielkim powodem do radości.
Tak. Gazeta użyłaby tego. Chyba że uznaliby, że wyglądam tandetnie. Kurde! Pewnie jednak wybrali to szkolne.
Uch. Odrzuciłoby od śniadania każdego, kto by je zobaczył rano. Mam nadzieję, że wydrukowali miniaturkę.
Nie sądzę, żebym trafiła do jakiejś ogólnokrajowej prasy. Ludzie w moim wieku ciągle znikają, no nie? Pewnie wszyscy myślą, że uciekłam z jakimś kolesiem poznanym przez Internet. Może Mama wystąpiła w lokalnej telewizji, błagając mnie, żebym wróciła do domu i mówiąc, że nie będzie mi robić żadnych wymówek.
Nie. Na bank pojechała na wakacje albo wybrała się do Londynu, żeby kupić jeszcze więcej ciuchów, których nigdy nie założy. No naprawdę, ile par butów potrzebuje kobieta w jej wieku? Jasne, kocham buty jak każda nastolatka, ale coś jest nie tak z babką, która kupuje trzy takie same pary tylko po to, żeby trzepnąć je na dno szafy.
Nikt mnie nie szuka. Taka jest prawda.
następny >
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz