Entangled - Dzień 6

Dzień szósty? Jak to możliwe? Wczoraj leżałam w łóżku, płacząc albo krzycząc (albo robiąc to i to). Było okropnie. Kiedy pierwszy raz przyszedł Ethan, nie wyłoniłam się spod kołdry. Nie mogłam na niego patrzyć. A kiedy przyszedł, żeby zabrać tackę po jedzeniu, próbowałam go błagać. Straszny wstyd – co mówiłam, jak próbowałam negocjować, co mu proponowałam. Ale przede wszystkim pytałam, dlaczego. Stał plecami do drzwi, długo nic nie mówiąc. Chciałam chwycić go za te głupie uszy i walić jego pustym łbem o drzwi tak długo, aż wycieknie mu mózg. Ale nic nie zrobiłam.
Och, nieraz myślałam, jak go zaatakować. Spędziłam na tym mnóstwo czasu. Przygotowałam nawet kilka koncepcji; moją ulubioną było klasyczne schowanie się za drzwiami za wazonem. Był tylko jeden problem: nie miałam wazonu. A poduszka raczej nie dałaby spodziewanego efektu. Ale mogłabym spróbować. Kopnąć go w jaja, wydłubać oko, zabawić się w Bruce’a Lee (nie żebym znała jakieś jego triki, ale dziewczyny potrafią improwizować). Nie wiem, czemu nic takiego nie zrobiłam. Może zastosował wobec mnie jakieś zaklęcia voodoo. Tak, na pewno.
O czym to ja mówiłam? Ach tak, o niegodnym błaganiu, przekupywaniu i pytaniu dlaczego. Słuchał i patrzył tymi mroczno-seksowno-pochmurnymi oczami. Chyba go drażniłam. Wyglądał, jakby było mu mnie żal. Jakby naprawdę się przejmował. Nie rozumiem. Jak może patrzyć na mnie w ten sposób i CIĄGLE mnie tu trzymać? Jeśli chce, żebym była mniej błagała/próbowała przekupstwa, POWINIEN MNIE WYPUŚCIĆ, NO NIE?
W końcu, kiedy przypominałam łkającą, rozdeptaną plamę za posadzce, powiedział delikatnie:
- Grace, tak musi być. Nic na to nie poradzisz. Przykro mi.
Odwrócił się, otworzył drzwi i z ostatnim wkurzającym „Przykro mi”, wyszedł. Waliłam w drzwi pięściami, aż reće zsiniały i spuchły, i krzyczałam:
- TAK WCALE NIE MUSI BYĆ! JEŚLI MNIE WYPUŚCISZ, NIKOMU NIE POWIEM! OBIECUJĘ! ETHAN? ETHAN? WRACAJ… PROSZĘ, ETHAN, WRÓĆ!
Jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. W końcu zsunęłam się po drzwiach i usiadłam, opierając się o nie plecami – pozbawiona nadziei jak nigdy wcześniej.
Wczorajszy dzień był do kitu. Dziś jest lepiej, ale niewiele. Po pierwsze, ręce bolą mnie jak diabli. Stłuczenie własnych dłoni na miazgę nie jest najlepszym pomysłem, jeśli twoim jedynym zajęciem jest PISANIE. Głupia krowa.
Zanim wrócę do Tragicznej Opowieści o Nocy, Która Miała Być Ostatnią Dla Grace Carlyle, chyba powinnam opisać mój pokój/celę/jakkolwiek to nazwać. Jest całkiem nieźle.
Mój pokój/cela/jakkolwiek to nazwać – lista z siedmiu punktów
1. Jest prawie dwukrotnie większy od mojej sypialni. Ściany, sufit i podłoga są tak białe, jak to tylko możliwe. Pachnie świeżą farbą.
2. Łazienka. Znowu biel. Kibel, umywalka, prysznic. Dwa białe ręczniki (które Ethan codziennie zabiera i przynosi świeże). Pod umywalką są nawet środki czystości, ale raczej nie doczeka się, żebym ich użyła. Raz na jakiś czas dziewczyna może chyba olewać swoje obowiązki?
3. Okno. Ach, okno – moja najmniej ulubiona rzecz. Zabite (białymi deskami, oczywiście). Niestety, Ethan przyłożył się do zadania. Nieważne, jak się ułożę, i tak widzę co najwyżej malutki kawałeczek światła w lewym dolnym rogu. Ciężko zachować rachubę dnia i nocy, ale naprawdę się staram.
4. Łóżko. Znowu biel (czujesz to? Może Ethan ma jakiś kompleks czy coś? Czystość? Niewinność? Dziewictwo? Sorki, nie ten adres). Dwie białe poduszki, biała kołdra, białe prześcieradło.
5. Stół i krzesło (biały i bielsze). Na środku pokoju, naprzeciw drzwi. Na blacie leżały papier i długopisy, kiedy się obudziłam pierwszego dnia. Mam czterdzieści siedem długopisów. Biców. Wolałabym ołówki, ale zakładnicy raczej nie mają wyboru. A gdyby mogli, ta konkretna zakładniczka wybrałaby wygodniejsze krzesło. I tyle. Dobra, są jeszcze trzy wielkie pudła (ryzy?) papieru.
6. Światło. Na suficie, tuż nad stołem, wisi goła żarówka. To okropnie wpływa na odbiór całego pomieszczenia, poważnie.
7. Drzwi. Tędzy się wchodzi i wychodzi, ale poza tym wiem o nich niewiele. Nie ma dziurki na klucz. Po drugiej stronie jest chyba kilka zasów. Raczej toporne te drzwi.
Czas na drzemkę
Właśnie się obudziłam. Myślałam, że jestem w domu, we własnym łóżku. A potem z głośnym łupnięciem wróciłam na Ziemię. Okropne uczucie.
Brak wiedzy o przyszłości najbardziej mnie dobija. Nie twierdzę, że czułabym się lepiej, gdyby Ethan faktycznie coś mi zrobił, ale przynajmniej miałabym pojęcie, z czym się mierzę. Mogłabym próbować walczyć z jakimś zboczeńcem. Ale nie z Ethanem…
Więc usiadłam na huśtawce obok tego gościa i przywitałam się. Popatrzył na mnie w swój dziwny sposób. Znowu się przywitałam. Chrapliwym szeptem odpowiedział, odchrząknął i powtórzył, głośniej. Przypomniały mi się ranki po nocach na piwie. Kiedy włóczyłam się i patrzyłam na dzieciaki w jakimś poalkoholowym amoku, a potem dzwonił telefon i orientowałam się, że nie mogę nic powiedzieć, bo nie odzywałam się od dwunastu godzin albo więcej.
Przedstawiłam się i wyciągnęłam rękę. Popatrzył na nią, jakby nie wiedział, co zrobić, a kiedy chciałam ją cofnąć, on wyciągnął swoją i potrząsnął. Jego dłoń była miękka i silna, a uścisk mocny. Zapomniałam wspomnieć, że Ethan ma idealne dłonie. Byłby świetnym pianistą. Boże, on ma wszystko piękne. Aż mi niedobrze.
Przedstawił się, a ja się zdziwiłam. Mama powiedziała mi kiedyś, że gdybym była chłopcem, miałabym na imię Ethan. Nigdy wcześniej nie poznałam Ethana.
Zapytałam, czy chce łyka mojego ginu. Powoli pokręcił głową i popatrzył na mnie dziwnie. Przekrzywił głowę w bok, posyłając pytające spojrzenie, jakby mówił „Na pewno powinnaś to pic?” Nie wypowiedział tego pytania na głos, więc stwierdziłam, że mogę to zignorować. Pociągnęłam kilka łyków. Zaczynało mi to smakować.
Dotychczas nasza rozmowa nie przebiegała specjalnie gładko, ale nie dałam się zniechęcić. Zapytałam, skąd jest, a on wtedy powiedział „z okolicy” (podejrzane dla każdego, kto chociaż trochę interesuje się swoim otoczeniem „z okolicy”). Zaczęłam paplać o niczym: parku, wkurzającym gościu z monopolowego, pogodzie (tak, pogodzie – dasz wiarę?). Potem przeszłam do innych rzeczy. Do konkretów. I jakoś zapomniałam, że chciałam się go pozbyć. Wypiłam jeszcze trochę i poczułam, że to co chcę powiedzieć, nie przejdzie mi przez gardło i muszę starannie je PRZE-SY-LA-BO-WAĆ.
Ethanowi nie przeszkadzał mój słowotok. Czasami się do mnie uśmiechnął albo zapytał o coś, co wspomniałam.
W sumie zadał dużo pytać. Ale kiedy ja pytałam jego, gładko unikał odpowiedzi, albo udając Mistrza Wymijania, albo posyłając to samo pytanie do mnie. To oszustwo.
Czułam się przy nim bezpiecznie. Podejrzanie bezpiecznie. Nie byłam szczęśliwa. W końcu wciąż chciałam się zabić. Czy dziewczyna może być szczęśliwa w takiej sytuacji? Po prostu czułam, że rozmowa z Ethanem to dobry sposób na spędzeniem tych kilku ostatnich chwil. Czułam między nami jakąś więź. Uch. Na papierze brzmi to jeszcze gorzej niż w mojej głowie.
Przejdźmy do Punktu Kulminacyjnego, który pamiętam podejrzanie dobrze. Czas mijał, gin się skończył, a w głowie zaczęło mi dość mocno szumieć. Zapragnęłam pocałować Ethana; nie podobało mi się, że Nat byłby ostatnim całowanym przeze mnie facetem. Wiedziałam, że w końcu do tego dojdzie. To tylko kwestia czasu…
Przez kilka minut siedzieliśmy w ciszy (miłej, przyjacielskiej ciszy, jak stwierdziłam), po czym przysunęłam swoją huśtawkę bliżej jego. Ethan odwrócił się w moją stronę, nasze twarze były bardzo blisko. Patrzył na mnie spomiędzy opadających mu na oczy włosów. Delikatnie dotknęłam blizny nad jego wargą i spytałam, skąd się wzięła. Wzruszył ramionami. Wtedy go pocałowałam. Nie spodziewał się tego – chociaż wcale nie ukrywałam swoich zamiarów. Jego wargi były ciepłe, miękkie i uspokajające. Ale nie odwzajemnił pocałunku.
Spytałam, co jest nie tak. Wzruszył ramionami. Znowu.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Przykro mi.
Uch.
Zrobiłam coś, co zrobiłaby każda szanująca się dziewczyna w takiej sytuacji: rozpłakałam się. Żałosne. Ale skąd miałam wiedzieć, że próbowałam poderwać chłopaka, który zamierzał mnie porwać?
Ethan otoczył mnie ramieniem i szepnął „Ciii, nie płacz”. Nic nie rozumiałam, byłam pijana i zaczynałam sobie przypominać, że mam coś-ważnego-do-roboty-więc-lepiej-już-sobie-pójdę.
I wtedy zwymiotowałam na jego kamizelkę.
Właściwie nie mam nic więcej do powiedzenia o tamtej nocy. Po zwymiotowaniu, wszystko mi się miesza. Pamiętam, że Ethan nie zareagował tak, jak ja bym zareagowała, gdyby jakiś obcy mnie ożygał. Przepraszałam jak szalona (i chyba wciąż płakałam), a on zdjął kamizelkę i cisnął ją do kosza za huśtawkami. Powiedział coś w stylu „Musimy iść” i wyciągnął do mnie rękę. Musiałam wymruczeć coś o chęci zostania w parku, ale byłam tak wycieńczona, że pozwoliłam mu podnieść się z huśtawki i wyprowadzić z parku. Pamiętam, że siedziałam w vanie. Pamiętam, jak zapinał mi pas bezpieczeństwa. A potem… niewiele. Chyba pamiętam, że jechaliśmy w stronę mojego domu. Cholerny gin – to był głupi pomysł. Po tym wszystkim musiałam zasnąć. I obudziłam się tutaj.
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz