The Plot to Kill the Pope - Pięćdziesiąt szesć
Devon i Baby
Devon patrzył na rzeź w jadalni. Gdziekolwiek spojrzał,
widział przewrócone stoły i krzesła. Nieprzytomni goście leżeli jeden na
drugim, na stołach i pod nimi. Byli też martwi goście. Frankenstein zamordował wszystkich, którzy mieli
nadzieję za ocalenie, ponieważ nie wypili zatrutego szampana. Jedynym ocalałym,
który znajdował się poza sceną, był papież – nieprzytomny, ukryty przed
wzrokiem Frankensteina za przewróconym stołem, z sutanną na głowie.
Stojący na scenie Devon i Baby bali się o swoje
życie, podobnie jak Alexis Calhoon. O ich losie miał decydować Solomon
Bennett. Patrzył z góry na chaos, który wywołał, i zachwycał się
udziałem Frankensteina w jego perfekcyjnym planie.
Z kolei doktora Jekylla interesował tylko wózek
z mistralitem. Dwóch zbirów przebranych za kelnerów pomagało mu znieść go
po schodach ze sceny. Kolejne osoby wracały o jadalni, uzbrojone w pistolety
odebrane ochroniarzom leżącym na terenie posiadłości.
Solomon Bennett podszedł do Devona od tyłu i za pomocą
małego kluczyka zdjął mu kajdanki. Dobrze było znów poruszać ramionami. Długie
trzymanie ich za plecami było bardzo niewygodne. Potarł nadgarstki, by poprawić
krążenie, które było utrudnione przez kajdany.
– Lepiej? – zapytał Bennett.
– Myślisz, że się z tego tak po prostu wywiniesz? –
zapytał Devon.
– Tak – odparł Bennett, zadowolony z siebie. – Bo jestem
wspaniały.
– Zabiłeś setki niewinnych osób!
– Wcale nie. Osoby, które wypiły szampana, są po prostu
nieprzytomne, obudzą się za jakieś pół godziny, kiedy nas już dawno tu nie
będzie.
– A ci, którzy nie wypili szampana? Ich zabiłeś. Po co?
Bennett uśmiechnął się.
– Dobrze, że zapytałeś. Musieliśmy ich zabić, żeby nie było
świadków tego, co stanie się za chwilę.
Devon zadał pytanie, na które odpowiedź nie miała szansy mu się
spodobać:
– A co stanie się za chwilę?
Bennett otoczył Devona ramieniem i wskazał Alexis
Calhoon. Stała nieopodal, a jakiś szemrany typ trzymał pistolet przy jej
plecach.
– Devon, czas, żebyś strzelił Alexis w twarz.
– Co?
– Słyszałeś.
Devon negocjował.
– Przecież masz mistralit. Po to przyszedłeś. Wygrałeś, nie
musisz tego robić.
– Masz rację – powiedział Bennett. – Nie muszę. Ale ty, tak. – Uniósł komórkę, którą
przemycił do budynku, i pokazał Devonowi. – Widzisz, nagram, jak zabijasz
Calhoon. Zanim strzelisz jej w twarz, oznajmisz całemu światu, że to ty jesteś
odpowiedzialny za dzisiejszą masakrę, bo jesteś wściekły na Calhoon za to, że
cię zawiesiła.
– Nie zrobię tego.
Bennett westchnął.
– Już to przerabialiśmy, Devon. – Zdjął rękę z ramion
Devona i złapał Baby. Odciągnął ją od Devona i zepchnął ze sceny.
Wylądowała ciężko na podłodze, obok nieprzytomnych gości, i krzyknęła
z bólu. Nie mogła zamortyzować upadku, ponieważ miała ręce skute za
plecami.
– Ty dupku! – warknął Devon.
– Sam mnie do tego zmusiłeś – odpowiedział Bennett, po czym
krzyknął do Frankensteina. – Frankenstein, pokaż córce Devona, jak wyglądają
romantyczne kolacje!
Frankenstein przeszedł przez salę, depcząc po martwych
i nieprzytomnych gościach. Złapał Baby i podniósł ją z podłogi.
Obrócił ją tak, by patrzyła na scenę, i przyłożył pistolet do boku jej
głowy.
Devon popatrzył na Bennetta.
– Obiecałeś, że Baby nic się nie stanie!
– I dotrzymuję słowa – odparł Bennett. – Ale jeśli nie
zabijesz generał Calhoon, Frankenstein zabrudzi podłogę mózgiem twojej
córeczki.
– To chore! – powiedział Devon, kręcąc głową.
Bennett nacisnął kilka przycisków na telefonie, przygotowując
się do nagrywania.
– Kiedy goście się obudzą, nie będą pamiętać ani mnie, ani
moich ludzi. Jedynym dowodem na to, co tu dziś zaszło, będzie to nagranie.
– Chyba nie mówisz poważnie?
– Och, mówię bardzo
poważnie.
– Policja znajdzie telefon i zobaczy, że to ty byłeś za
to odpowiedzialny.
– Nigdy w to nie uwierzą.
– Być może, ale będziesz martwy i nie przedstawisz im swojej
wersji wydarzeń, więc może uwierzą.
Bennett wyjął pistolet z kieszeni spodni i podał
Devonowi.
– W środku jest jeden nabój – powiedział. – Wyceluj
w Alexis, zaserwuj przemowę o tym, jak dasz jej nauczkę za to, że cię
wyrzuciła, a potem strzel jej w głowę. Proste. Zmienisz coś albo
przekręcisz, a Frankenstein zabije twoją córkę. Zrób, co powiedziałem,
a puścimy ją wolno, zanim cię zabijemy.
– NIE! – krzyknęła Baby.
W głębi duszy Devon wiedział, że dojdzie do czegoś
takiego. Przez kilka ostatnich godzin zastanawiał się, jakie miał możliwości,
i doszedł do jednego wniosku. Zrobić,
co chciał Bennett. Żadne inne rozwiązanie nie dawało Baby szans na
przeżycie.
– Muszę to zrobić, Baby – powiedział. – Nie mam wyjścia.
Baby łkała, patrząc na niego bezsilnie i licząc, że
znajdzie sposób, by obydwoje wyszli z tego cało. Modląc się, by miał jakiś
plan, który wszystko naprawi. Nie miał.
– Tato, nie rób tego! – krzyknęła.
Devon spojrzał na pistolet w dłoni. Miał jeden nabój. Jeden nabój. Co mógł z nim zrobić?
Nie miał wielu opcji. Gdyby strzelił do kogokolwiek poza Alexis Calhoon,
Frankenstein zabiłby Baby. Popatrzył Bennettowi w oczy.
– Obiecujesz, że ją puścicie?
– Obiecuję. Ale jeśli zrobisz jakieś głupstwo, będziesz
patrzył, jak umiera. Ze świadomością, że umiera przez ciebie.
Devon po raz ostatni spojrzał na Baby i próbował dodać
jej otuchy ciepłym uśmiechem.
– Jestem z ciebie dumny. Kocham cię – powiedział.
Baby załkała.
– Proszę, nie rób tego!
Devon nabrał powietrza. Zaczął drżeć, gdy dotarło do niego,
co miał zrobić. Nawiązał kontakt wzrokowy z Alexis po raz pierwszy, odkąd
dostał pistolet do ręki. Przestępca pchnął ją na kolana i zadbał
o to, by usunąć się z pola widzenia trzymanego przez Bennetta
telefonu. Trzeba przyznać, nie uroniła ani jednej łzy. Ta kobieta była
zbudowana z mocnego materiału, ale i tak czuła przerażenie, bo
drżała. Popatrzyła Devonowi w oczy i skinęła głową.
– Rób, co musisz zrobić, Devon – powiedziała drżącym głosem.
Solomon Bennett cofnął się i uniósł komórkę.
– Podejdź bliżej, Devon. Stań tuż przy niej.
Devon niechętnie podszedł do Calhoon. Stanął nad nią
i przyłożył pistolet do jej głowy.
– Doskonale! – krzyknął radośnie Bennett. – Dobra, morderstwo
Alexis Calhoon, ujęcie pierwsze. Akcja!
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz