The Priory of the Orange Tree - Cztery
4 Zachód
Gdzieś w Pałacu
Ascalońskim czarne ramiona mlecznobiałego zegara zbliżały się do ustawienia
symbolizującego południe.
Komnata Reprezentacyjna
była pełna, jak zawsze przy okazji wizyt zagranicznych ambasadorów w Inys.
Okna były otwarte, by wpuścić pachnące wiciokrzewem powietrze. To nie
przynosiło ulgi w upale. Czoła rosił pot i wszędzie poruszały się
wachlarze z piór, przez co wydawało się, iż pomieszczenie pełne było trzepoczących
skrzydłami ptaków.
Ead stała w tłumie
z innymi Damami Prywatnej Komnaty, po prawej mając Margret Beck. Naprzeciw
nich, po drugiej stronie dywanu, stały dwórki. Truyde utt Zeedeur poprawiła
złoty diadem. Ead nigdy nie mogła pojąć, dlaczego ludzie Wschodu nie pozbywali
się latem kilku warstw odzieży.
Ogromną salę wypełniały
szepty. Wysoko ponad poddanymi, na marmurowym tronie, siedziała Sabran
Dziewiąta.
Królowa Inys wyglądała
jak własna matka, jej matka i tak dalej, przez pokolenia. Podobieństwo było
uderzające. Tak jak przodkinie, miała czarne oczy i lśniące, zielone oczy,
które zdawały się załamywać promienie słońca. Mówiło się, że dopóki jej ród
trwał, Bezimienny nie mógł przebudzić się ze snu.
Sabran patrzyła na
poddanych nieobecnym wzrokiem, nie skupiając się na nikim. Miała dwadzieścia
osiem lat, ale dysponowała mądrością znacznie starszej kobiety.
Dzisiaj była
ucieleśnieniem bogactwa Królestwa Inys. Szata z czarnej satyny, przeciwnie
do mentyjskiej mody, była rozcięta aż do talii, odsłaniając gors blady jak jej
skóra, połyskujący srebrnymi haftami i perłami. Diamentowa korona
potwierdzała królewskie pochodzenie.
Trąby obwieściły
przybycie Mentów. Sabran szepnęła coś do lady Arbelli Glenn, Wicehrabiny Suth,
która uśmiechnęła się i położyła pokrytą plamami dłoń na ręce królowej.
Najpierw wszedł poczet
sztandarowy. Zaprezentowali Srebrnego Łabędzia Mentendon na czarnym tle, ze
skierowanym w dół Prawdziwym Mieczem pomiędzy jego skrzydłami.
Następnie weszła służba
i straże, tłumacze i oficjele. Wreszcie do komnaty żwawo wszedł Lord
Oscarde, Hrabia Zeedeur, któremu towarzyszył Ambasador-Delegat w Mentendon.
Zeedeur był mocno zbudowany, brodę i włosy miał czerwone, podobnie jak
koniec nosa. W przeciwieństwie do córki, miał szare oczy Vattenów.
– Wasza Wysokość. – Pokłonił
się wytwornie. – Cóż to za zaszczyt, ponownie gościć na twym dworze.
– Witamy, Wasza Miłość –
powiedziała Sabran. Jej głos był cichy, wzbudzał szacunek. Wyciągnęła dłoń ku
Zeedeurowi, który wspiął się po stopniach i ucałował jej koronacyjny
pierścień. – Nasze serca radują się, widząc cię ponownie w Inys. Czy
podróż minęła spokojnie?
Ead wciąż drażniło
używanie liczby mnogiej. Publicznie, Sabran przemawiała za siebie i swojego
przodka, Świętego.
– Przeciwnie, pani – odparł
Zeedeur z ponurą miną – we Wzgórzach natknęliśmy się na dorosłą wywernę.
Moi łucznicy ją zestrzelili, ale gdyby zachowała większą ostrożność, mogłoby
dojść do krwawej rzezi.
Pomruki. Ead
obserwowała zdziwione miny, które pojawiły się na twarzach zebranych.
– Znowu – mruknęła do
niej Margret. – Dwie wywerny w ciągu kilku dni
– Z przykrością
przyjmujemy te słowa – powiedziała Sabran do ambasadora. – Nasi najlepsi
rycerze odeskortują was z powrotem do Perchling. Zadbamy, by droga
powrotna była bezpieczniejsza.
– Dziękuję, Wasza
Wysokość.
– Na pewno chcesz
zobaczyć córkę. – Sabran skierowała wzrok na dwórkę. – Wystąp, dziecko.
Truyde stanęła na
dywanie i dygnęła. Kiedy się wyprostowała, ojciec ją uścisnął.
– Córeczko. – Wziął ją
za dłonie z uśmiechem tak szerokim, jakby jego twarz miała pęknąć. – Wyglądasz
kwitnąco. Jakże wyrosłaś. Powiedz, jak jesteś traktowana w Inys?
– Lepiej, niż na to
zasługuję, ojcze – powiedziała Truyde.
– Czemu tak mówisz?
– Ten dwór jest ogromny
– powiedziała, wskazując na kopulaste sklepienie. – Czasami czuję się bardzo
mała i nudna, jakby nawet tutejsze sklepienia były bardziej dostojne, niż
ja kiedykolwiek będę.
Głośny śmiech wypełnił
komnatę.
– Błyskotliwe – Linora
szepnęła do Ead. – Prawda?
Ead zamknęła oczy. Co
za ludzie.
– Nonsens – powiedziała
Sabran do Zeedeura. – Twoja córka jest lubiana we dworze. Będzie dobrą
towarzyszką tego, kogo wybierze jej serce.
Truyde z uśmiechem
spuściła wzrok. Zeedeur zachichotał.
– Ach, Wasza Wysokość,
obawiam się, że duch Truyde jest jeszcze zbyt wolny, by miała wstąpić
w związek małżeński, choć z utęsknieniem wypatruję wnuka. Dziękuję za
tak dobrą opiekę nad moją córką.
– Podziękowania są
zbędne. – Sabran położyła dłonie na podłokietnikach. – Zawsze z radością
gościmy we dworze przyjaciół z Krainy Cnót. Choć jesteśmy ciekawi, co
sprowadza cię tu z Mentendon.
– Lord Zeedeur przybywa
z propozycją, Pani – odezwał się Ambasador-Delegat w Mententon. – Propozycją,
która, jak liczymy, cię zainteresuje.
– Zaiste. – Zeedeur
odchrząknął. – Jego Królewska Mość, Aubrecht Drugi, Książę Wolnego Stanu
Mentendon, od dawna podziwia Waszą Wysokość. Słyszał o twojej odwadze, urodzie
oraz oddaniu Sześciu Cnotom. Po śmierci wuja, pragnie zawiązać pomiędzy naszymi
krajami trwalszy sojusz.
– W jaki sposób
Jego Królewska Mość planuje zawrzeć taki sojusz? – zapytała Sabran.
– Poprzez małżeństwo,
Wasza Wysokość.
Wszystkie głowy
zwróciły się ku tronowi.
Nim władczynie z Rodu
Berethnet powiły dziecko, zawsze panował pewien niepokój. Był to ród córek;
jednej córki na każdą z królowych. Poddani mówili, że to dowód ich
świętości.
Po każdej Królowej Inys
oczekiwano jak najszybszego zamążpójścia i powicia dziecka, by nie umarła
bez prawowitej dziedziczki. Taka sytuacja niosłaby zagrożenie dla każdego
kraju, wprowadzając w nim widmo wojny domowej, a według inyjskich
wierzeń, upadek Rodu Berethnet doprowadziłby do powrotu Bezimiennego i zagłady
świata.
Jednakże Sabran
odrzucała każdą kolejną propozycję małżeństwa.
Plecy królowej dotknęły
oparcia, a ona sama obserwowała Zeedeura. Jej twarz, jak zawsze, niczego
nie zdradzała.
– Drogi Oscardzie – powiedziała.
– Czujemy się zaszczyceni, ale, jak wiemy, jesteś już żonaty.
Dwór zaczął się śmiać.
Zeedeur wydawał się podenerwowany, ale również się uśmiechnął.
– Ależ pani! – powiedział
ze śmiechem. – To mój mistrz prosi cię o rękę.
– Proszę kontynuować – powiedziała
Sabran z lekkim uśmiechem.
O wywernie
zapomniano. Ośmielony Zeedeur zbliżył się o krok.
– Pani – powiedział – jak
wiesz, twoja przodkini, Królowa Sabran Siódma, poślubiła mojego dalekiego krewnego,
Haynricka Vatttena, który był Namiestnikiem Mentendon, gdy znajdowało się ono
pod okupacją. Jednak odkąd Ród Lievelyn zdetronizował Vattenów, pomiędzy
naszymi krajami nie ma żadnej więzi poza religią, którą dzielimy.
Sabran słuchała z miną,
która nie wyrażała ani znudzenia, ani pogardy.
– Książę Aubrecht jest
świadom, że oświadczyny jego wuja zostały przez Waszą Wysokość odrzucone...
przez Królową Matkę również... – Zeedeue ponownie odchrząknął – ...ale mój
mistrz wierzy, że oferta dotyczy innego rodzaju związku. Wierzy też, że sojusz
pomiędzy Inys i Mentendonem może przynieść wiele korzyści. Jako jedyny
kraj handlujemy ze Wschodem, a wobec pogrążenia się Yscalinu w grzechu,
sądzi, że sojusz potwierdzający naszą wiarę jest kluczowy.
Po tych słowach
rozbrzmiały szmery. Jeszcze niedawno Królestwo Yscalinu na południu należało do
Krainy Cnót. Potem przyjęło Bezimiennego jako swojego nowego boga.
– Książę oferuje dowód
swojego uczucia, jeśli Wasza Wysokość będzie tak miłosierna, by go przyjąć – powiedział
Zeedeur. – Do jego uszu dotarły wieści o twojej miłości do pereł z Morza
Sundance.
Pstryknął palcami.
Mentyjski sługa podszedł do tronu, niosąc aksamitną poduszkę, i klęknął.
Na poduszce spoczywał otwarty małż, w którym znajdowała się opalizująca,
czarna perła z zielonym połyskiem, wielka jak wiśnia. Lśniła w słońcu
jak stal.
– To najpiękniejsza
tańcząca perła z jego kolekcji, znaleziona u wybrzeży Seiiki – powiedział
Zeedeur. – Jest warta więcej niż statek, którym przewieziono ją przez Otchłań.
Sabran pochyliła się.
Sługa uniósł poduszkę wyżej.
– To prawda, że mamy
słabość do tańczących pereł i cierpimy na ich niedostatek – powiedziała
królowa – więc z radością ją przyjmiemy. To jednak nie będzie jednoznaczne
z przyjęciem propozycji.
– Oczywiście, Wasza Wysokość.
To jedynie podarek, nic więcej.
– Bardzo dobrze.
Spojrzenie Sabran
skupiło się na Lady Roslain Crest, Pierwszej Damie Prywatnej Komnaty, która
miała na sobie szatę ze szmaragdowego jedwabiu i gors z białej
koronki. Jak każda osoba, która wybrała Rycerza Sprawiedliwości na swojego
patrona, nosiła broszę w kształcie dwóch czar; pozłacaną, ponieważ w jej
żyłach płynęła krew tegoż rycerza. Roslain dała ledwie dostrzegalny znak jednej
z dwórek, która pospieszyła, by wziąć poduszkę.
– Jesteśmy zaszczyceni
tym darem, jednakże wasz mistrz jest świadom naszej niechęci wobec heretyckich
praktyk Seiikińczyków – powiedziała Sabran. – Nie chcemy mieć żadnych związków
ze Wschodem.
– Oczywiście – odparł
Zeedeur. – Mimo to, nasz mistrz wierzy, że pochodzenie perły nie przyćmiewa jej
piękna.
– Wasz mistrz ma rację.
– Sabran usiada prosto na tronie. – Doszło naszych uszu, że Jego Książęca Mość
szkolił się, by służyć w świątyni, nim przyjął tytuł Księcia Mentendon. Opowiedz
nam więcej o jego przymiotach.
Chichoty.
– Książę Aubrecht jest
bardzo bystry i uprzejmy, pani, posiada rozległą wiedzę o polityce – powiedział
Zeedeur. – Ma lat czterdzieści i trzy, a jego włosy są niemal tak
rude jak moje. Pięknie gra na lutni i tańczy z niesamowitym wigorem.
– Z kim, jeśli
możemy wiedzieć?
– Często ze swymi
siostrami, Wasza Wysokość. Ma trzy: księżniczkę Ermunę, księżniczkę Bedonę i księżniczkę
Betriese. Bardzo chętnie powitałyby cię w rodzinie.
– Czy często się modli?
– Trzy razy dziennie.
Najbardziej oddany jest Rycerzowi Szczodrości, który jest jego patronem.
– Czy wasz książę ma
jakieś wady, Oscardzie?
– Ach, Wasza Wysokość,
wszyscy śmiertelnicy mają wady… poza tobą, rzecz jasna. Jedyną wadą mojego
mistrza jest fakt, że zamartwia się o swoich ludzi.
Sabran spoważniała.
– W tym – powiedziała
– nie różni się od nas.
Po komnacie, niczym
ogień, rozeszły się szmery.
– Jesteśmy poruszeni.
Rozważymy propozycję waszego mistrza. – Rozległy się nieśmiałe oklaski. – Rada
Cnót poczyni ku temu przygotowania. Przedtem jednak, będziemy zaszczyceni,
jeśli dołączycie do nas w trakcie uczty.
Zeedeur złożył kolejny
ukłon.
– Będzie to dla nas
zaszczyt, Wasza Wysokość.
Dwór zafalował od
ukłonów i dygnięć. Sabran zeszła w dół schodów, Damy Sypialni poszły
za nią. Dwórki ruszyły ich śladem.
Ead wiedziała, że
Sabran nie wyjdzie za Czerwonego Księcia. Taka była. Trzymała zalotników jak
ryby na wędkach, przyjmowała prezenty i komplementy, ale żadnemu z nich
nie oddała swojej ręki.
Gdy kurtuazje dobiegły
końca, Ead wyszła z pomieszczenia wraz z innymi damami. Lady Linora
Payling, jasnowłosa i rumiana, była jedną z czternaściorga dzieci
Hrabiego i Hrabiny Payling Hill. Jej ulubioną rozrywką było plotkowanie.
Ead uważała ją za utrapienie.
Z drugiej strony,
Lady Margret Beck od dawna była jej dobrą przyjaciółką. Dołączyła do Górnych
Komnat trzy lata wcześniej i zaprzyjaźniła się z Ead tak szybko jak
jej brat, Loth, który był od niej o sześć lat starszy. Ead szybko odkryła,
że miały z Margot takie samo poczucie humoru, również potrafiła ocenić,
o czym myśleli inni ludzie, i miała podobne zdanie na temat
większości osób na dworze.
– Dziś musimy działać
szybko – powiedziała Margret. – Sabran będzie chciała, żebyśmy pojawiły się na
uczcie.
Mergret była bardzo
podobna do brata, miała hebanową skórę i mocne rysy. Od zniknięcia Lotha
minął tydzień, a jej powieki wciąż były opuchnięte.
– Propozycja małżeństwa
– powiedziała Linora, gdy szły korytarzem, poza zasięgiem słuchu reszty dworu. –
I to od księcia Aubrechta! Sądziłam, że jest zbyt pobożny, by się żenić.
– Żaden książę nie jest
zbyt pobożny, by ożenić się z Królową Inys – powiedziała Ead. – To ona
jest zbyt pobożna na małżeństwo.
– Ale królestwo
potrzebuje księżniczki.
– Linoro – ostro
powiedziała Margret – trochę ogłady, proszę.
– Ale to prawda.
– Królowa Sabran nie ma
jeszcze trzydziestu lat. Ma jeszcze dużo czasu.
Ead czuła, że nie
wiedziały o mordercy; gdyby o nim słyszały, Linora byłaby poważniejsza.
Z drugiej strony, Linora nigdy nie była poważna. Dla niej każda tragedia
była okazją do plotek.
– Słyszałam, że Książę
jest niewyobrażalnie bogaty – ciągnęła, niezrażona. Margret westchnęła. – I moglibyśmy
wykorzystać ich punkt wymiany na Wschodzie. Wyobraźnie sobie… wszystkie te
perły z Morza Sundance, najlepsze srebra, przyprawy i klejnoty…
– Królowa Sabran gardzi
Wschodem, my również powinnyśmy – powiedziała Ead. – Tam czci się wywerny.
– Inys nie musi tam
handlować. Możemy kupować od Mentyjczyków.
Wciąż nie była to dobra
opcja. Mentyjczycy handlowali ze Wschodem, a Wschód czcił wywerny.
– Mnie martwi
powinowactwo – powiedziała Margret. – Książę był niegdyś zaręczony z Donmatą
Marosą. Kobietą, która teraz nosi koronę księżniczki Smoczego Królestwa.
– Och, te zaręczyny już
dawno zostały zerwane. Poza tym – powiedziała Linora, odrzucając włosy – nie
sądzę, by specjalnie ją lubił. Na pewno dostrzegł zło w jej sercu.
Gdy stanęły przy
wejściu do prywatnych komnat, Ead odwróciła się do swoich towarzyszek.
– Drogie panie – powiedziała
– zajmę się dziś naszymi obowiązkami. Powinnyście pójść na ucztę.
Margret zmarszczyła
brwi.
– Bez ciebie?
– Nikt nie zauważy
braku jednej z dam. – Ead uśmiechnęła się. – Idźcie, obydwie. Bawcie się
dobrze.
– Niech Rycerz Szczodrości
cię błogosławi, Ead. – Linora była już w połowie korytarza. – Jesteś tak
dobra!
Margret odwróciła się,
by ruszyć jej śladem, ale Ead złapała ją za łokieć.
– Masz jakieś wieści od
Lotha? – mruknęła.
– Jeszcze nie. – Margret
dotknęła jej ramienia. – Ale coś się dzieje. Wieczorem mam się spotkać z Nocnym
Jastrzębiem.
Lord Seyton Combe. Sam
mistrz szpiegów. Niemal wszyscy nazywali go Nocnym Jastrzębiem, ponieważ
polował na ofiary pod osłoną mroku. Malkontenci, żądni władzy lordowie, ludzie,
którzy zbyt często flirtowali z królową – on potrafił sprawić, by
wszystkie problemy zniknęły.
– Myślisz, że coś wie? –
cicho zapytała Ead.
– Przekonamy się. – Margret
uścisnęła jej dłoń, po czym poszła za Linorą.
Kiedy Margret Beck
cierpiała, robiła to samotnie. Nienawidziła się narzucać. Nawet najbliższym
przyjaciołom.
Ead nigdy nie
zamierzała znaleźć się w tym kręgu. Kiedy przybyła do Inys, sądziła, że
jeśli będzie unikać towarzystwa innych, łatwiej przyjdzie jej zachować sekret.
Została jednak wychowana w mocno zżytym społeczeństwie i niebawem
zatęskniła za towarzystwem i rozmowami. Jordu – jej siostra we wszystkim
oprócz krwi – była u jej boku niemal od momentu, gdy się urodziła, więc
jej nagła utrata sprawiła, że poczuła się osamotniona. Gdy rodzeństwo Becków
zaproponowało jej przyjaźń, nie mogła odmówić.
Pewnego dnia, kiedy
wróci do domu, ponownie zobaczy Jordu, ale straci Lotha i Margret.
Niemniej, jeśli wziąć pod uwagę ciszę Zakonu, ten dzień nie miał nadejść
szybko.
Wielka Komnata Sypialna
Pałacu Ascalońskiego była wysoka, miała blade ściany, marmurową posadzkę
i duże łoże z baldachimem pośrodku. Zagłówek i narzutę wykonano
z jedwabiu w kolorze kości słoniowej, pościel z najlepszej
mentyjskiej tkaniny, przy łożu zwisały dwa komplety zasłon – lekkie i ciężkie,
używane zależnie od ilości światła, której pragnęła Sabran.
U stóp łoża stał
kosz wiklinowy, a nocnik zniknął ze swojego miejsca. Wyglądało na to, że
Królewska Praczka wróciła do pracy.
Dwór był tak zajęty
przygotowaniami do wizyty Mentyjczyków, że zmiana pościeli została odłożona na
później. Ead otworzyła drzwi balkonowe, by pozbyć się zaduchu, po czym zdjęła
pościel oraz narzutę i przesunęła ręką po łożu, szukając zaszytych w nim
ostrzy czy butelek z trucizną.
Pracowała szybko, mimo
nieobecności Margret i Linory. Dwórki były na uczcie, więc Komnata Szkatuł
powinna być pusta. Był to idealny moment, by bliżej przyjrzeć się domniemanemu
związkowi Truyde utt Zeedeur i Triama Sulyarda, zaginionego giermka. Warto
było znać dworskie sekrety, od tych kuchennych po tronowe. Dzięki rozległej
wiedzy mogła chronić królową.
Truyde była
szlachcianką, dziedziczką fortuny. Nie miała powodu interesować się pozbawionym
tytułów giermkiem. Niemniej, kiedy Ead wspomniała o związku pomiędzy nią
a Sulyardem, wydawała się zaskoczona, jak mysz przyłapana na jedzeniu
żołędzia.
Ead znała woń sekretów.
Ona była nią otoczona jak perfumami.
Zadbawszy o bezpieczeństwo
Wielkiej Komnaty Sypialnej, zostawiła okno otwarte, by wywietrzyć łoże, i udała
się do Komnaty Szkatuł. Oliva Marchyn mogła być w Domu Bankietowym, ale
zostawiła szpiega. Ead wyszła po schodach i przestąpiła próg.
– Hejże – odezwał się
głos. – Kto idzie?
Zamarła. Nikt nie
powinien jej słyszeć, jednak szpieg był do tego zdolny.
– Przybyszu. Kim
jesteś?
– Przeklęty ptak – szepnęła
Ead.
Po jej kręgosłupie
spłynęła struga potu. Zakasała spódnice i wyjęła nóż z pochwy na
łydce.
Szpieg siedział na
żerdzi ponad drzwiami. Kiedy Ead podeszła, przekrzywił głowę.
– Przybyszu – powtórzył
złowieszczo. – Niegodna niewiasto. Opuść mój pałac.
– Słuchaj uważnie,
sirrah. – Ead pokazała mu nóż, a ptak nastroszył pióra. – Może wydaje ci się, że
masz tu władzę, ale Jej Wysokość pewnego dnia zażyczy sobie gołębia w cieście.
Nie sądzę, by zauważyła, gdybym to ciebie owinęła ciastem.
Po prawdzie, był
przystojnym ptakiem. Tęczowy przedrzeźniacz. Jego pióra przechodziły od
niebieskiego, przez zieleń, po szafran, a głowa była intensywnie różowa.
Szkoda byłoby go ugotować.
– Opłata – powiedział,
stukając jednym pazurem.
Kiedy Ead była dwórką,
ptak pozwalał na wiele potajemnych spotkań. Ukryła nóż, zaciskając usta,
i sięgnęła do jedwabnej torebki przymocowanej do gorsetu.
– Masz. – Położyła na
jego talerzu trzy kandyzowane owoce. – Dam ci więcej, jeśli będziesz się
zachowywał.
Był zbyt zajęty
dziobaniem słodyczy by odpowiedzieć.
Komnata Szkatuł nigdy
nie była zamykana. Młode damy miały niczego nie ukrywać. Zasłony były
zaciągnięte, ogień zagaszony, łóżka posłane.
Bystra dwórka mogła
ukrywać swoje skarby tylko w jednym miejscu.
Ead uniosła dywan
i użyła noża, by podważyć poluzowaną deskę w podłodze. Poniżej,
w kurzu, leżało wypolerowane dębowe pudełko. Położyła je na kolanie.
Wewnątrz znajdowała się
kolekcja przedmiotów, które Oliva z radością by skonfiskowała. Gruba
księga zdobiona alchemicznym symbolem złota. Pióro i słój z tuszem.
Arkusze pergaminu. Rzeźbiony w drewnie wisiorek. Oraz stos listów, związany
wstążką.
Ead wyjęła jeden.
Wnioskując z rozmazanej daty, został napisany poprzedniego lata.
Złamanie szyfru zajęło
jej chwilę. Był nieco bardziej złożony niż większość kodów używanych do pisania
listów miłosnych na dworze, ale Ead od dziecka uczono łamania szyfrów.
Piszę
do Ciebie, choć niechlujnie. Kupiłem to na Przylądku Albatrosa. Zakładaj go
czasem i myśl o mnie. Napiszę niebawem. Wzięła kolejny, napisany na grubszym papierze.
Ten był starszy o ponad rok. Wybacz,
Pani, jeśli piszę zbyt otwarcie, ale myślę jedynie o Tobie. Kolejny. Ukochana. Spotkajmy się pod wieżą zegarową
po modlitwach.
Wystarczyła chwila, by
Ead zyskała pewność, że Truyde i Sulyarda łączył romans, oraz że związek
został skonsumowany. Typowe gwałtowne zauroczenie. Uwagę Ead zwróciły pewne
sformułowania.
Nasza
misja wstrząśnie światem. To zadanie to nasz najwyższy cel. Dwoje
młodych, zakochanych ludzi raczej nie opisywałoby swojego uczucia słowem
"misja" (chyba że w miłosnej grze radzili sobie gorzej niż
w pięknych słowach). Musimy zacząć
przygotowania, Ukochana.
Ead przekartkowała
słodkie słówka i zagadki, aż dotarła do listu datowanego na wczesną wiosnę
– okres, kiedy Sulyard zniknął. Litery były zamazane.
Wybacz.
Musiałem wyjechać. W Perchling rozmawiałem z pewną żeglarką i otrzymałem
propozycję, której nie mogłem odrzucić. Wiem, że planowaliśmy tę podróż razem,
i że pewnie znienawidzisz mnie do końca naszych żyć, ale tak jest lepiej,
Kochana. Możesz mi pomóc będąc tam, gdzie jesteś, na dworze. Kiedy prześlę Ci
informację o swoim sukcesie, przekonaj Królową, by spojrzała na tę misję
przychylnym okiem. Opowiedz jej o niebezpieczeństwie.
Spal
ten list. Nie mów nikomu, co robimy, dopóki nie skończymy. Pewnego dnia będą
o nas opowiadać legendy, Truyde.
Perchling. Największy
port Inys, droga na kontynent. Więc Sulyard uciekł na statku.
Pod podłogą było coś
jeszcze. Cienka, oprawiona w skórę, książka. Ead przesunęła palcem po
zapisanym wschodnią czcionką tytule.
Truyde nie znalazłaby
tej książki w żadnej z inyjskich bibliotek. Zdobywanie wiedzy o Wschodzie
było uważane za herezję. Gdyby ktoś to znalazł, dziewczyna zostałaby ukarana
więcej niż zwykłą naganą.
– Ktoś idzie – zakraczał
przedrzeźniacz.
Na dole zamknęły się
drzwi. Ead ukryła książkę i listy pod płaszczem, a pudełko odłożyła do skrytki.
Kroki niosły się echem.
Włożyła deskę na miejsce. Gdy mijała żerdź, wysypała resztę kandyzowanych
owoców na talerz.
– Ani słowa – szepnęła
do szpiega – albo zrobię sobie z twoich piór przyrządy do pisania.
Przedrzeźniacz
zakrakał, a Ead wyskoczyła przez okno.
Leżeli obok siebie pod
jabłonią na dziedzińcu, jak zawsze latem. Obok nich leżał dzban wina z Wielkiej
Kuchni, a wraz z nim danie z przyprawionego sera i świeżego
chleba. Ead opowiadała mu o żarcie, który dwórki zgotowały Lady Olivie
Marchyn, a on śmiał się tak mocno, że aż bolał go brzuch. Kiedy chodziło
o opowiadanie historii, była po części poetką, a po części błaznem.
Słońce uwidoczniło
piegi na jej nosie. Jej czarne włosy były rozrzucone na trawie. Patrząc pod
słońce, mógł dostrzec górującą nad nimi wieżę zegarową, zabrudzone szyby
krużganków oraz jabłka na gałęziach. Wszystko było piękne.
– Mój panie.
Wspomnienie się rozsypało.
Loth podniósł głowę i zobaczył bezzębnego mężczyznę.
Gospoda była pełna
mieszkańców wsi. Gdzieś siedział lutnista wygrywający balladę o urodzie
Królowej Sabran. Kilka dni temu był z nią na polowaniu. Teraz znajdował
się wiele lig od niej, słuchając pieśni o niej, jakby była postacią
z mitu. Wiedział, że był w drodze na niemal pewną śmierć w Yscalinie,
i że Duchowi Książęta nienawidzili go do tego stopnia, że postawili go na
tej ścieżce.
Życie mogło się zawalić
w ułamku sekundy.
Gospodarz położył przed
nim deskę. Znajdowały się na niej dwie miski potrawki, kawałki sera i bochen
chleba.
– Mogę służyć czymś
jeszcze, panowie?
– Nie – powiedział
Loth. – Dziękuję.
Gospodarz pokłonił się
nisko. Loth wątpił, by mężczyzna co dzień gościł w swoich podwojach synów
Hrabiów Prowincji.
Siedzący na sąsiedniej
ławie Lord Kitston Glad, jego przyjaciel, wgryzł się w chleb.
– Och, na… – Wypluł
kęs. – Zatęchły jak modlitewnik. Nie wiem, czy próbować sera.
Loth upił trochę
potrawki, żałując, że nie była zimna.
– Skoro jadło waszej
prowincji jest tak podłe – powiedział – powinieneś wspomnieć o tym ojcu.
Kit parsknął.
– Tak, bardzo
interesują go takie głupstwa.
– Powinieneś być
wdzięczny za ten posiłek. Wątpię, by na statku było cokolwiek lepszego.
– Wiem, wiem. Jestem
szlachcicem o delikatnych dłoniach, śpię na łabędzim puchu, kocham zbyt
wiele dworzanek i opycham się słodyczami. Dwór mnie zniszczył. Tak
powiedział mi ojciec, kiedy zostałem poetą. – Kit ostrożnie dźgnął ser. – Skoro
o tym mowa, muszę tu coś napisać… pewnie sielankę. Czyż moi ludzie nie są
uroczy?
– Względnie – powiedział
Loth.
Dzisiaj nie potrafił
udawać beztroski. Kit wyciągnął rękę i złapał go za ramię.
– Zostań ze mną,
Artelocie – powiedział. Loth jęknął. – Znasz imię naszego kapitana?
– Harman, chyba.
– Nie Harlowe? – Loth
wzruszył ramionami. – Och, Loth, musiałeś słyszeć o Gianie Harlowe. To
pirat! Wszyscy w Ascalonie…
– Nie jestem jak
wszyscy w Ascalonie. – Loth potarł grzbiet nosa. – Proszę, oświeć mnie
i powiedz, jaka kanalia zabiera nas do Yscalinu.
– Legendarna kanalia – odparł
Kit, zniżając głos. – Harlowe przybył do Inys jako chłopiec, z odległych
krain. Wstąpił do marynarki jako dziewięciolatek, a w wieku lat
osiemnastu został kapitanem… ale niebawem poznał smak piractwa, jaki wielu
młodych, obiecujących oficerów. – Nalał więcej miodu do ich kufli. – Żeglował
po wszystkich morzach świata, także tych, których nie nazwali kartografowie.
Powiadają, że dzięki plądrowaniu statków, w wieku trzydziestu lat posiadał
bogactwa mogące rywalizować z Duchowymi Książętami.
Loth upił miodu. Czuł,
że przed wyjściem będzie potrzebował jeszcze jednego kufla.
– Zastanawiam się wobec
tego – powiedział – dlaczego to ten niesławny zbir zabiera nas do Yscalinu.
– To prawdopodobnie
jedyny kapitan, któremu staje odwagi na przejście. Jest nieustraszony – odpowiedział
Kit. – Wiesz, że miał względu u Królowej Rosarian?
U matki Sabran.
Loth podniósł wzrok, wreszcie zainteresowany.
– Doprawdy?
– Tak. Mówi się, że był
w niej zakochany.
– Mam nadzieję, że nie
sugerujesz, że Królowa Rosarian była niewierna Księciu Wilstanowi.
– Artelocie, mój
przyjacielu z północy… nigdy nie powiedziałem, że odwzajemniła jego
uczucia – spokojnie powiedział Kit – ale lubiła go na tyle, by oddać mu
największy okręt pancerny ze swojej floty. Nazwał go Wieczną Różą. Teraz sam
siebie nazywa bezkarnym kaperem.
– Ach. Kaperem. – Loth
zachichotał lekko. – To najbardziej pożądany tytuł na świecie.
– Przez dwa ostatnie
lata jego załoga zdobyła kilka yscalskich statków. Wątpię, by przywitano nas
z otwartymi ramionami.
– Myślę, że ostatnimi
czasy uprzejmość to rzadkość wśród Yscalczyków.
Przez chwilę siedzieli
w milczeniu. Kit jadł, a Loth patrzył przez okno.
To wydarzyło się w środku
nocy. Służba nosząca uskrzydloną księgę, znak Lorda Seytona Combe, wkroczyła do
jego komnat i nakazała mu iść ze sobą.
Nim się zorientował, trafił do powozu z Kitem – który również
został wyprowadzony ze swoich pokoi pod osłoną nocy – i otrzymał wiadomość
wyjaśniającą ich położenie.
Lordzie
Artelocie Beck,
Wraz
z Lordem Kitstonem zostaliście inyjskimi ambasadorami do Smoczego
Królestwa Yscalin. Yscalowie zostali uprzedzeni o waszym przybyciu.
Pytajcie
o poprzedniego ambasadora, Księcia Powściągliwości. Obserwujcie dwór Vetaldów.
Co najważniejsze, powiedzcie się, co planują, i czy zamierzają najechać na
Inys.
Dla
królowej i kraju.
List został wyrwany
z jego rąk chwilę później i zabrany, prawdopodobnie do spalenia.
Loth nie mógł pojąć,
dlaczego. Dlaczego to on został wysłany do Yscalinu. Inys potrzebowało wiedzy o tym,
co działo się w Cárscaro, ale on nie był szpiegiem.
Czuł na plecach ciężar
rozpaczy, ale nie zamierzał pod nim upadać. Nie był sam.
– Kit – powiedział – wybacz.
Zostałeś zmuszony, żeby towarzyszyć mi na tym wygnaniu, a ja byłem marnym
towarzystwem.
– Nie przepraszaj.
Zawsze szukałem przygód. – Kit przygładził niesforne loki obydwiema dłońmi. – Skoro
wreszcie się odezwałeś, może porozmawiamy o naszej sytuacji.
– Nie. Nie teraz, Kit.
To koniec.
– Nie możesz myśleć, że
to Królowa Sabran skazała cię na wygnanie – z mocą powiedział Kit. – Mówię
ci, to zapewne zostało zaplanowane bez jej wiedzy. Combe powie jej, że opuściłeś
dwór z własnej woli, ale ona nigdy do końca nie ufa swojemu mistrzowi
szpiegów. Musisz powiedzieć jej prawdę – nalegał. – Napisz do niej. Opowiedz,
co zrobili, a…
– Combe czyta każdy
list, który ma trafić w jej ręce.
– Może użyj szyfru?
– Żaden szyfr nie
umknie Nocnemu Jastrzębiowi. Nie bez powodu Sabran powołała do na mistrza
szpiegów.
– Więc napisz do jej
rodziny. Poproś o ich pomoc.
– Nie dostaną się na
audiencję, chyba że zwrócą się do Combego. A nawet jeśli – powiedział Loth – wtedy
będzie dla nas za późno. Już będziemy w Cárscaro.
– Ale powinni wiedzieć,
gdzie jesteś. – Kit pokręcił głową. – Na Świętego, zaczynam myśleć, że chcesz
wyjechać.
– Jeśli Duchowi
Książęta sądzą, że to ja powinienem dowiedzieć się, co kryje się w Yscalinie,
niech i tak będzie.
– Och, daj spokój,
Loth. Wiesz, dlaczego do tego doszło. Wszyscy cię ostrzegali.
Loth czekał ze
zmarszczonymi brwiami. Kit westchnął, opróżnił kufel i pochylił się.
– Królowa Sabran wciąż
jest niezamężna – mruknął. Loth się spiął. – Jeśli Duchowi Książęta chcą jej
małżeństwa z kimś z zewnątrz, twoja obecność u jej boku, cóż,
wszystko komplikuje.
– Wiesz, że Sab i ja
nigdy...
– Nieważne, co wiem ja,
ważne, co widzi świat – powiedział Kit. – Pozwól, że posłużę się małą alegorią.
Sztuka. Sztuka to nie pojedynczy akt tworzenia, ale zbiór małych akcików.
Czytając moje wiersze, nie widzisz tygodni, które poświęciłem na jego
budowanie… myślenia, wykreślonych słów, stron, które z niesmakiem
spaliłem. Widzisz tylko efekt końcowy, to, co chcę ci pokazać. Tak samo jest z polityką.
Loth zmarszczył brwi.
– Aby mieć dziedziczkę,
Duchowi Książęta muszą namalować pewien obraz inyjskiego dworu oraz jego
królowej – powiedział Kit. – Jeśli uznali, że twoja zażyłość z Królową Sabran
gryzie się z ich zamysłem – zniechęca zalotników zza granicy – mogli stwierdzić,
że lepiej będzie wysłać cię z tą konkretną misją dyplomatyczną. Chcą cię
usunąć, więc cię zamalowali.
Zapadła cisza. Loth
splótł pokryte pierścieniami palce i oparł o nie czoło.
Był głupcem.
– Jeśli mam rację,
dobra wiadomość jest taka, że będziemy mogli powrócić na dwór po ślubie
Królowej Sabran – powiedział Kit. – Więc przetrwamy kilka kolejnych tygodni,
może uda nam się odnaleźć biednego Księcia Wilstana, a potem wrócimy do
Inys, bez względu na koszty. Combe nas nie powstrzyma. Będzie miał, czego
chciał.
– Zapominasz, że jeśli
wrócimy, będziemy mogli wyjawić jego plany Sabran. Na pewno wziął to pod uwagę.
Nawet nie zbliżymy się do bram pałacu.
– Napiszemy wcześniej
do Jego Miłości. Złożymy propozycję. Nasze milczenie w zamian za
zostawienie nas w spokoju.
– Nie mogę milczeć
w tej sprawie – burknął Loth. – Sab musi wiedzieć, że Rada Cnót knuje za
jej plecami. Combe wie, że jej o tym powiem. Wierz mi, Kit, wysłał nas do
Cárscaro na dobre. Umieścił swoje oczy na najbardziej niebezpiecznym dworze
Zachodu.
– Niech go. Znajdziemy
drogę do domu – powiedział Kit. – Czyż nie obiecał nam tego Święty?
Loth opróżnił kufel.
– Być może masz rację,
przyjacielu. – Westchnął. – Mogę sobie tylko wyobrażać, jak czuje się Margret.
Być może będzie musiała odziedziczyć Złotą Brzozę.
– Meg nie musi
zaprzątać sobie tym swojej bystrej główki. Złota Brzoza nie przypadnie jej
w udziale, bo wrócimy do Inys, nim się obejrzysz. Misja może wydawać się
nie do wykonania – powiedział Kit, wracając do swojego żartobliwego tonu – ale
kto wie. Być może wrócimy jako książęta tego świata.
– Nie sądziłem, że
będziesz miał więcej wiary niż ja. – Loth wziął głęboki wdech przez nos. – Obudźmy
woźnicę. Zbyt długo tu zabawiliśmy.
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz