The Priory of the Orange Tree - Siedem

7 Zachód
Alabastrowa Wieża była
jedną z najwyższych w Pałacu Ascalońskim. Na szczycie jej krętych
schodów znajdowała się Komnata Rady, okrągła i przewiewna, z oknami
otoczonymi delikatnymi zasłonami.
Ead przeszła przez
drzwi, gdy wieża zegarowa wybiła wpół do dziesiątej. Miała na sobie jedną
z najlepszych sukien, skromną krezę i jedyny złoty diadem.
Ze ściany patrzył na
nią Święty. Sir Galian
Berethnet, przodek Sabran. W dłoni unosił Ascalon,
Prawdziwy Miecz, od którego pochodziła nazwa stolicy.
Ead sądziła, że
wyglądał jak głupiec.
Rada Cnót składała się
z trzech części. Najpotężniejszą stanowili Duchowi Książęta; każdy
z nich pochodził z rodu zapoczątkowanego przez członka Świętego
Orszaku – sześciu żołnierzy Galiana Berethneta – i stał na straży jednej z
Cnót Rycerstwa. Dalej byli Hrabiowie Prowincji – przywódcy szlacheckich rodzin,
które władały nad sześcioma prowincjami Inys – oraz Rycerze Kawalerowie, którzy
pochodzili z ludu.
Dzisiaj przy dominującym
w komnacie stole siedziało tylko czterech członków rady.
Herold zastukała
berłem.
– Panna Ead Duryan – powiedziała.
– Służąca w prywatnych komnatach Jej Wysokości.
U szczytu stołu
siedziała Królowa Inys. Jej usta były pomalowane na krwistą czerwień.
– Panno Duryan – powiedziała.
– Wasza Wysokość. – Ead
pokłoniła się. – Wasze Łaskawości.
– Usiądź.
Zajmując miejsce, Ead
nawiązała kontakt wzrokowy z sir Tharianem Lintleyem, Kapitanem Rycerzy
Ciała, który uśmiechnął się do niej pokrzepiająco ze swojego miejsca przy
drzwiach. Jak większość członków Królewskiej Straży, Lintley był wysoki i krzepki,
nie brakowało mu adoratorek na dworze. Durzył się w Margret, odkąd
przybyła, i Ead wiedziała, że jego uczucia były odwzajemniane, ale różnica
pozycji trzymała ich z dala od siebie.
– Panno Duryan – powiedział
Lord Seyton Combe, unosząc brwi. Książę Uprzejmości siedział po lewej stronie
królowej. – Źle się czujesz?
– Słucham, panie?
– Masz cienie pod
oczami.
– Nic mi nie dolega,
Wasza Łaskawość. Jestem tylko nieco zmęczona po emocjach wywołanych przez
wizytę Mentów.
Combe zmierzył ją
wzrokiem, zerkając ponad krawędzią pucharu. Pierwszy Sekretarz, bliski
sześćdziesiątki, o oczach jak burza, bladej cerze i ustach niemal
pozbawionych warg, był niezwykłą osobą. Mówiło się, że gdyby rankiem uknuto
spisek, przeciwko Królowej Sabran, on już przed południem wysłałby spiskowców
na tortury. Wciąż otaczała go sława mistrza skrytobójców.
– Zaiste. Nie
spodziewaliśmy się jej, ale okazała się przyjemna – powiedział Combe, a na
jego usta powrócił łagodny uśmiech. Wszystkie jego miny były łagodne. Jak wino
rozcieńczone wodą. – Przesłuchaliśmy już wielu mieszkańców zamku, ale uznaliśmy
za stosowne pozostawienie dwórek Jej Wysokości na sam koniec, jako że byłyście
zajęte na okoliczność wizyty Mentów.
Ead wytrzymała jego
spojrzenie. Combe mógł znać język sekretów, ale jej tajemnic nie znał.
Lady Igrain Crest,
Księżna Sprawiedliwości, siedziała po drugiej stronie królowej. Po śmierci Królowej
Rosarian, miała ogromny wpływ na młodą Sabran i podobno w dużej
mierze przyczyniła się do tego, iż królowa była teraz wcieleniem cnót.
– Skoro panna Duryan
przybyła – powiedziała, uśmiechając się do Ead – chyba możemy zaczynać.
Crest miała takie same drobne
kości i lazurowe oczy jak jej wnuczka, Roslain – ale jej włosy,
przerzedzone na skroniach, już dawno posiwiały. Wokół ust, niemal równie
bladych jak reszta twarzy, miała drobne zmarszczki.
– Zaiste – powiedziała
Lady Nelda Stillwater. Księżna Odwagi była kobietą o pełnych kształtach,
ciemnobrązowej skórze i ciemnych lokach. Wokół jej szyi połyskiwała ozdoba
z rubinów. – Panno Duryan, dwie noce temu w Wielkiej Komnacie
Sypialnej znaleziono martwego mężczyznę. Miał przy sobie sztylet wyprodukowany
w Yscali.
Konkretnie, lewak. W pojedynkach
używano ich jako zastępstwa tarczy, by chroniły trzymającą je osobę, ale mogły
też nieść śmierć. Każdy ze skrytobójców miał taki.
– Wygląda na to, że
zamierzał zabić Jej Wysokość – mówiła Stillwater – ale sam został zabity.
– Okropieństwo –
mruknął Książę Szczodrości. Lord Ritshard Eller, co najmniej
dziewięćdziesięcioletni, nawet latem nosił futra. Ead zaobserwowała, że był też
jednym z sanktuaryjnych głupców.
Zapanowała nad mimiką.
– Przez innego zabójcę?
– Tak – powiedziała
Stillwater, marszcząc brwi. – Jak bez wątpienia słyszałaś, takie incydenty
miały miejsce więcej niż raz w ciągu ostatniego roku. Spośród dziewięciu
potencjalnych zabójców, którzy dostali się do Pałacu Ascalońskiego, pięciu
zostało zabitych, nim udało nam się ich pojmać.
– To bardzo dziwne – powiedział
Combe – ale wygląda na to, że tego zbira zabił ktoś z Górnych Komnat.
– Szlachetny czyn – powiedziała
Ead.
Crest prychnęła.
– Niezbyt, moja droga –
powiedziała. – Ten wybawca, kimkolwiek jest, to także zabójca, i to nieznany.
– Jej głos był piskliwy z powodu frustracji. – Ta osoba, tak jak
skrytobójca, niepostrzeżenie weszła do apartamentów, unikając Rycerzy Ciała.
Tam popełniła morderstwo i zostawiła ciało, które znalazła Jej Wysokość.
Czyżby ta osoba zamierzała wystraszyć naszą królową na śmierć?
– Wierzę, że ta osoba
nie chciała dopuścić, by królową zadźgano na śmierć, Wasza Łaskawość.
Sabran uniosła brew.
– Rycerz
Sprawiedliwości potępia wszelki rozlew krwi, panno Duryan – powiedziała Crest. –
Gdyby osoba, która zabija skrytobójców, się do nas zgłosiła, moglibyśmy jej
wybaczyć, ale jej niechęć do wyjawienia swojej tożsamości świadczy o pewnych
ukrytych motywach. Dowiemy się, kto to taki.
– Liczymy na pomoc
świadków, pani. Do incydentu doszło dwie noce temu, około północy – powiedział
Combe. – Powiedz, czy widziałaś lub słyszałaś coś podejrzanego?
– Nic nie przychodzi mi
do głowy, Wasza Łaskawość.
Sabran nie odwracała od
niej wzroku. Ten nadzór sprawił, że Ead zrobiło się cieplej.
– Panno Duryan – powiedział
Combe – lojalnie służysz dworowi. Nie sądzę, by ambasador uq-Ispad
zaprezentował Jej Wysokości damę o jakichkolwiek przywarach charakteru.
Niemniej, muszę ostrzec, że twoje milczenie w tej sprawie to akt zdrady. Czy
wiesz cokolwiek o tym skrytobójcy? Czy słyszałaś, by ktokolwiek wyrażał
się niepochlebnie o Jej Wysokości, lub sympatyzował ze Smoczym Królestwem
Yscalin?
– Nie, Wasza Łaskawość –
powiedziała Ead – ale jeśli dotrą do mnie jakieś szepty, doniosę o tym.
Combe wymienił
spojrzenia z Sabran.
– Dobrego dnia, pani – powiedziała
królowa. – Wracaj do swoich obowiązków.
Ead dygnęła i opuściła
komnatę. Lintley zamknął za nią drzwi.
Nie było tu żadnych
strażników; czekali na dole wieży. Ead zadbała, by w drodze do schodów
stąpać głośno, ale już po kilku krokach się zatrzymała.
Jej słuch był bardziej
wrażliwy niż większości osób. Zaleta krążącej w jej krwi magii.
– ...wydaje się
prawdomówna – mówiła Crest – ale słyszałam, że niektórzy Ersyryjczycy parają
się zakazanymi sztukami.
– Och, nonsens – przerwał
Combe. – Chyba nie wierzysz w te historie o alchemii i magii.
– Jako Księżna
Sprawiedliwości, muszę wziąć pod uwagę wszystkie możliwości, Seytonie. Wiemy,
że skrytobójcy powiązani są z Yscali – nikt nie zyskałby na śmierci Jej
Wysokości tak wiele jak oni – ale musimy też ustalić, kim jest ten obrońca,
który odbiera życie z niezaprzeczalną wprawą. Chciałabym dowiedzieć się,
gdzie nauczył się swojego fachu.
– Panna Duryan zawsze
była wierną damą dworu, Igrain – powiedziała Sabran. – Jeśli nie macie dowodu,
że była w to zamieszana, chyba powinniśmy przejść dalej.
– Jak każesz, Wasza
Wysokość.
Ead wypuściła długo
wstrzymywany oddech.
Jej sekret był
bezpieczny. Nikt nie widział, by tamtej nocy wchodziła do królewskich
apartamentów. Poruszanie się niepostrzeżenie było kolejną z jej
umiejętności, gdyż płomień nie mógł obejść się bez subtelności cienia.
Dźwięki na dole. Stopy
w zbroi na stopniach. Rycerze Ciała dokonywali obchodu.
Potrzebowała mniej
otwartego miejsca, by podsłuchiwać. Szybko zeszła na piętro poniżej i wymknęła
się na balkon.
– ...jest niemalże
w twoim wieku, miły w obyciu i inteligentny, do tego włada w Krainie
Cnót. – Combe. – Jak wiesz, Wasza Wysokość, pięć ostatnich królowych rodu
Berethnet brało za mężów Inyjczyków. Od ponad dwóch wieków nie doszło do
małżeństwa z kandydatem zza granicy.
– Wydajesz się
przejęty, Wasza Łaskawość – powiedziała Sabran. – Czyżbyś miał tak niskie
mniemanie o przymiotach Inyjczyków, że dziwi cię, iż moje przodnikie brały
ich za mężów?
Chichoty.
– Również pochodzę z Inys,
więc nie zgadzam się z tą opinią – lekko powiedział Combe – ale czasy się
zmieniły. Międzynarodowe małżeństwo ma kluczowe znaczenie. Nasz najstarszy
sojusznik zdradził prawdziwą religię i musimy pokazać światu, że trzy
pozostałe kraje, które poprzysięgły wiarę w Świętego, stoją w jednym
szeregu, bez względu na sytuację, i żaden z nich nie wesprze Yscalinu
w błędnym przekonaniu, że Bezimienny powróci.
– To niebezpieczne
przekonanie – powiedziała Crest. – Wschód czci wywerny. Mogą spróbować zawrzeć
sojusz ze Smoczymi ziemiami.
– Chyba nie doceniasz
niebezpieczeństwa, które się z tym wiąże, Igrain – powiedziała Stillwater.
– O ile wiem, Wschód nadal boi się Smoczej zarazy.
– Yscalin również się
jej lękał.
– Jedno jest pewne – wtrącił
Combe – nie możemy okazać słabości. Gdybyś poślubiła kogoś z Lievelynów,
Wasza Wysokość, w świat poszłaby wiadomość, że więzy Krainy Cnót są silne,
jak nigdy wcześniej.
– Czerwony Książę
handluje z czcicielami wywern – powiedziała Sabran. – Nieroztropnym byłoby
wyrażenie pośredniej zgody na tego typu praktyki. Zwłaszcza teraz. Czyż nie,
Igrain?
Słuchając, Ead nie
mogła opanować uśmiechu. Królowa już znalazła słaby punkt u kandydata do
swojej ręki.
– Choć jak najszybsze
zapewnienie dziedzica jest niezaprzeczalnym obowiązkiem Berethnetów, zgadzam
się, Wasza Wysokość. To bystra uwaga – powiedziała Crest matczynym tonem. – Lievelyn
nie jest godzien potomkini Świętego. Jego handel z Seiiki przynosi hańbę
całej Krainie Cnót. Jeśli okażemy tolerancję tej herezji, możemy ośmielić tych,
którzy kochają Bezimiennego. Lievelyn był także, nie zapominajmy, zaręczony
z Donmatą Marosą, która teraz włada Smoczymi ziemiami. Uczucie pomiędzy
nimi mogło pozostać.
Rycerz Ciała przeszedł
obok balkonu. Ead przycisnęła się do muru.
– Zaręczyny zostały
zerwane w momencie, kiedy Yscalin zdradził wiarę – rzucił Combe. – W kwestii
handlu ze Wschodem, Ród Lievelynow nie parałby się kontaktem z Seiiki,
gdyby dało się go uniknąć. Vattenowie sprowadzili wiarę do Mentendonu, ale
doprowadzili też do jego upadku. Gdybyśmy zaproponowali Mentyjczykom dobre
warunki, a na horyzoncie pojawiłby się królewski ślub, stosunki handlowe
mogłyby zostać zerwane.
– Drogi Seytonie, to
nie potrzeby napędzają Mentyjczyków, a chciwość. Podoba im się monopol,
który mają na handel ze Wschodem. Co więcej, chyba nie sądzisz, że będziemy ich
finansować bez końca – powiedziała Crest. – Nie, nie ma potrzeby dyskutować
o Lievelynie. Znacznie lepszą partią, którą już od dawna proponuję, Wasza
Wysokość, jest Wódz Askrdal. Musimy dbać o sojusz z Hróth.
– On ma siedemdziesiąt
lat – z niezadowoleniem powiedziała Stillwater.
– Czyż Glorian
Shieldheart nie poślubiła Gumy Vetaldy, który miał siedemdziesiąt cztery lata? –
dorzucił Eller.
– Owszem, i dał
jej on zdrowe dziecko. – Crest wydawała się zadowolona. – Askrdal wniósłby
doświadczenie i mądrość, której Lievelyn, książę młodego miasta, nie
posiada.
Sabran odezwała się po
chwili.
– Nie ma innych
kandydatów?
Zapanowała długa cisza.
– Rozeszła się plotka o twojej
zażyłości z lordem Artelothem, Wasza Wysokość – nieśmiało powiedział
Eller. – Niektórzy wierzą, że potajemnie go po...
– Oszczędź mi czczych
plotek, Wasza Łaskawość. I rozmów o lordzie Arthelotcie – powiedziała
Sabran. – Opuścił dwór bez powodu czy ostrzeżenia. Nie chcę o nim słuchać.
Kolejna napięta cisza.
– Wasza Wysokość – powiedział
Combe – moi informatorzy donieśli, że lord Artheloth wsiadł na statek płynący
do Yscalinu w towarzystwie lorda Kitstona Glade'a. Ponoć dowiedział się,
że zamierzałem wysłać tam szpiega, by odnalazł twojego ojca, i uznał, że
jest jedynym człowiekiem, który może podjąć się misji, która ma tak bliski
związek z Waszą Wysokością.
Yscalin.
Przez przerażającą
chwilę Ead nie mogła się poruszyć, oddech uwiązł jej w gardle.
Loth.
– Być może tak jest
najlepiej – ciągnął Combe. – Nieobecność lorda Artelotha pozwoli wygasnąć
plotkom o waszym romansie... i czas najwyższy, byśmy dowiedzieli się,
co ma miejsce w Yscalinie. I czy twój ojciec, książę Wilstan, żyje.
Combe kłamał. Loth nie
mógł dowiedzieć się o zamiarze wysłania szpiega do Yscalinu i udać
się tam samodzielnie. To było absurdalne. Loth nie okazałby się taką
niefrasobliwością; co więcej, Nocny Jastrząb nie pozwoliłby na wyciek takich
planów.
On to zaaranżował.
– Nie podoba mi się to –
powiedziała w końcu Sabran. – Loth nie zachowałby się tak pochopnie.
I nie wierzę, że żadne z was nie przejrzało jego planów. Czyż nie
jesteście moimi doradcami? Czyż nie macie oczu w każdym kącie mojego
dworu?
Kolejne milczenie było
gęste jak marcepan.
– Dwa lata temu
poprosiłam cię o wysłanie kogoś po ojca, lordzie Seytonie – powiedziała
królowa, ciszej. – Powiedziałeś mi, że ryzyko było zbyt wielkie.
– Tego się obawiałem,
Wasza Wysokość. Teraz uważam, że ryzyko jest konieczne, by poznać prawdę.
– Lorda Arthelotha nie
będziemy ryzykować. – W jej głosie pojawiło się napięcie. – Wyślesz na nim
swoich ludzi. Sprowadzisz z powrotem do Inys. Musisz go powstrzymać,
Seytonie.
– Wybacz, Wasza
Wysokość, ale w tej chwili znajduje się już prawdopodobnie na Smoczych
ziemiach. Nie mogę wysłać nikogo po lorda Artelotha, by nie zdradzić Vetaldzie,
że znajduje się on na ich terenie z nieoficjalną misją, której oni
i tak się spodziewają. W ten sposób moglibyśmy tylko zaszkodzić jego
życiu.
Ead przełknęła ślinę
przez ściśnięte gardło. Combe nie tylko odesłał Lotha; wysłał go w miejsce,
w którym kończyły się wpływy Sabran. Nie mogła niczego zrobić. Nie w sytuacji,
kiedy Yscalin zmienił się w nieprzewidywalnego przeciwnika zdolnego w ułamku
sekundy zniszczyć kruchy pokój.
– Wasza Wysokość – powiedziała
Stillwater – rozumiemy, że te wieści sprawiły ci ból, ale musimy osiągnąć
porozumienie w kwestii zaręczyn.
– Jej Wysokość już
odrzuciła Lievelyna – wtrąciła Crest. – Askrdal to jedyny...
– Nalegam na dalszą
dyskusję, Igrain. Lievelyn to lepszy kandydat pod wieloma względami i nie
odrzucałabym go – ostro powiedziała Stillwater. – To drażliwy temat, Wasza Wysokość,
więc proszę o wybaczenie... ale potrzeba ci następczyni, i to
niebawem, by dać ludziom wewnętrzny spokój i zabezpieczyć tron na kolejne
pokolenie. Nie byłoby to tak pilne, gdyby nie ataki na twoje życie. Gdybyś
miała córkę...
– Dziękuję za troskę,
Wasza Łaskawość – opryskliwie powiedziała Sabran – ale wciąż jestem zbyt
wstrząśnięta widokiem trupa u mojego łoża, by myśleć o nim w kontekście
miejsca do płodzenia dzieci. – Fotel zaszurał na podłodze, a po nim cztery
kolejne. – W wolnej chwili możecie przesłuchać lady Linorę.
– Wasza Wysokość... – zaczął
Combe.
– Udaję się na śniadanie.
Miłego dnia.
Ead wróciła do środka
i zaczęła schodzić w dół, nim drzwi do Komnaty Rady się otworzyły. Gdy
znalazła się u dołu wieży i ruszyła w dół ścieżki, serce mocno
jej waliło.
Margret byłaby
załamana, gdyby się dowiedziała. Jej brat był zbyt naiwny, zbyt delikatny, by
być szpiegiem na dworze Vetaldy.
Nie zostało mu już
wiele życia.
W Wieży Królowej,
królewska obsługa zajmowała się porannymi obowiązkami. Garderobiane i pokojówki
przemykały pomiędzy pokojami. Z Prywatnej Kuchni wylewał się zapach
świeżego chleba. Przełykając gorycz, Ead przecisnęła się przez Komnatę
Reprezentacyjną, gdzie, jak zawsze, licznie zebrali się petenci czekający na
królową.
Ead sprawdziła splot,
gdy zbliżała się do Wielkiej Komnaty Sypialnej. Nici były rozmieszczone na
terenie całego pałacu. Podczas pierwszego roku na dworze była kłębkiem nerwów,
nie mogła spać, ponieważ sploty dzwoniły przy każdym poruszeniu, ale powoli
nauczyła się rozpoznawać i sortować otrzymywane sygnały. Nauczyła się
zwracać uwagę tylko wtedy, kiedy ktoś zachował się nietypowo. Albo kiedy na
dworze pojawiał się obcy.
Margret zdejmowała
pościel, a Roslain Crest trzepała tkaniny. Sabran musiała zbliżać się do
krwawienia – do comiesięcznego przypomnienia, że wciąż nie nosiła dziedziczki.
Ead dołączyła do Margret.
Musiała powiedzieć jej o Lotcie, ale to miało poczekać do chwili, gdy
zostaną same.
– Panno Duryan – powiedziała
Roslain, przełamując ciszę.
Ead wyprostowała się.
– Pani.
– Lady Katryen rano
zaniemogła. – Pierwsza Dama powiesiła jedną z tkanin na jedwabnym pasie. –
Będziesz kosztować dań Jej Wysokości zamiast niej.
Margret zmarszczyła
brwi.
– Oczywiście – spokojnie
powiedziała Ead.
To była kara za wybryk
podczas opowiadania historii. Damy Sypialniane były wynagradzane za ryzyko, na
które były narażane jako degustatorki, ale dla zwykłej damy dworu było to
niewdzięczne, niebezpieczne zadanie.
Dla Ead jednak
stanowiło ono pewną okazję.
Gdy szła do
Królewskiego Solarium, pojawiła się kolejna sprzyjająca okoliczność. Truyde utt
Zeedeur szła za dwoma innymi dwórkami. Kiedy się mijały, Ead złapała ją za ramię
i odciągnęła na bok, po czym szepnęła do jej ucha:
– Spotkajmy się jutro,
po wieczornych modlitwach, albo zadbam, by Jej Wysokość otrzymała twoje listy.
Kiedy pozostałe dwórki
się odwróciły, Truyde uśmiechnęła się, jakby Ead opowiedziała jej dowcip. Cwana
lisica.
– Gdzie? – zapytała z uśmiechem.
– Prywatne Schody.
Rozeszły się.
Królewskie Solarium
było spokojne. Trzy z jego ścian były otwarte, zapewniając niezrównany
widok na inyjską stolicę, Ascalon, oraz płynącą przezeń rzekę. Z ulic
wznosiły się kolumny kamienia oraz dymu drzewnego. Około dwieście tysięcy dusz
nazywało to miasto domem.
Ead rzadko tam
wychodziła. Damom dworu nie przystawało zadawanie się z kupcami i przedzieranie
się przez brud.
Słońce rzucało cienie
na podłogę. Królowa siedziała w cieniu przy stole, sama, nie licząc
Rycerzy Ciała stojących przy drzwiach. Skrzyżowali partyzany przed twarzą Ead.
– Pani – powiedział
jeden z nich – to nie ty miałaś usługiwać Jej Wysokości podczas posiłku.
Nim zdążyła
zaprotestować, odezwała się Sabran:
– Kto to?
– Panna Ead Duryan,
Wasza Wysokość. Twoja dama dworu.
Cisza.
– Przepuśćcie ją.
Rycerze natychmiast się
rozstąpili. Ead podeszła do królowej. Obcasy jej butów nie robiły żadnego
hałasu.
– Dzień dobry, Wasza
Wysokość. – Dygnęła.
Sabran wróciła
spojrzeniem do inkrustowanego złotem modlitewnika.
– Powinna być tu Kate.
– Lady Katryen
zaniemogła.
– Spała ze mną tej
nocy. Wiedziałabym, gdyby zaniemogła.
– Tak powiedziała lady
Roslain – odparła Ead. – Jeśli sobie tego życzysz, będę dziś testować twoje
potrawy.
Nie otrzymawszy
odpowiedzi, Ead usiadła. Była na tyle blisko Sabran, że czuła zapach jej
balsaminki wypełnionej wonnymi korzeniami irysa i goździkami. Inyjczycy
wierzyli, że takie perfumy mogły chroniły przed chorobami.
Przez chwilę siedziały
w milczeniu. Piersi Sabran unosiły się i opadały rytmicznie, ale
zaciśnięta szczęka zdradzała jej zdenerwowanie.
– Wasza Wysokość – powiedziała
w końcu Ead – może to zabrzmieć zbyt bezpośrednio, ale dziś wydajesz się
być w kiepskim humorze.
– To brzmi zdecydowanie
zbyt bezpośrednio. Jesteś tu, by sprawdzić, czy moje jedzenie nie jest zatrute;
nie po to, żeby komentować mój nastrój.
– Proszę o wybaczenie.
– Byłam zbyt
pobłażliwa. – Sabran zamknęła modlitewnik. – Widzę, że nie zważasz na Rycerza
Uprzejmości, panno Duryan. Być może wcale się nie nawróciłaś. Być może nieszczerze
służysz moim przodkom, a w tajemnicy pozostajesz wierna fałszywej
religii.
Ead była tu niecałą
minutę, a już znalazła się na grząskim terenie.
– Pani – powiedziała
ostrożnie – Królowa Cleolind, twoja przodkini, była koronowaną księżniczką
Lasii.
– Nie musisz mi o tym
przypominać. Sądzisz, że jestem głupia?
– Nie to miałam na
myśli – powiedziała Ead. Sabran odłożyła modlitewnik. – Królowa Cleolind była
szlachetna i miała dobre serce. Nie ponosiła winy za to, że, gdy się
urodziła, nie znała Sześciu Cnót. Być może jestem naiwna, ale wierzę, że,
zamiast karać takich ludzi, powinniśmy współczuć im ignorancji i prowadzić
ich ku światłu.
– Owszem – oschle
powiedziała Sabran. – Ku światłu stosu.
– Przykro mi, jeśli
chcesz wysłać mnie na stos, pani. Słyszałam, że my, Ersyryjczycy, stanowimy
marną podpałkę. Jesteśmy jak piach, zbyt przyzwyczajeni do słońca, by płonąć.
Królowa spojrzała na
nią. Jej wzrok opadł do broszy na szacie.
– Twoim patronem jest
Rycerz Szczordości.
Ead dotknęła ozdoby.
– Tak – powiedziała. – Jako
jedna z dam, daję ci swoją lojalność, Wasza Wysokość. By dawać, trzeba być
szczodrym.
– Szczodrość. Tak jak
Lievelynowie – powiedziała Sabran, niemal do siebie. – Być może faktycznie
będziesz w stanie dać więcej niż inne damy. Najpierw Ros zapragnęła
dziecka, więc wciąż była zbyt zmęczona, by mi usługiwać; później Arbella
powiedziała, że nie jest w stanie ze mną spacerować, a teraz Kate
markuje chorobę. Co dzień przypomina mi się, że żadna z nich nie obrała
Szczodrości na swojego patrona.
Ead wiedziała, że
Sabran była zła, ale z trudem panowała nad chęcią wylania jej wina na
głowę. Damy Sypialniane wiele poświęcały, by służyć królowej przez całą dobę.
Kosztowały jej posiłków i mierzyły suknie, ryzykując własne życia.
Katryen, jedna z najbardziej pożądanych kobiet na dworze, miała
prawdopodobnie nigdy nie znaleźć sobie towarzysza. Z kolei Arbella miała
siedemdziesiąt lat, służyła Sabran oraz jej matce, i nadal nie przeszła
w stan spoczynku.
Pojawienie się posiłku
uratowało Ead przed koniecznością udzielenia odpowiedzi. Wśród dwórek, które
rozkładały dania, znajdowała się Truyde utt Zeedeur, ale unikała ona patrzenia
na Ead.
Na przestrzeni lat Ead poznała
wiele dziwnych inyjskich zwyczajów, ale królewskie posiłki zakrawały o absurd.
Najpierw nalewano królowej wina, a następnie proponowano jej nie jedno,
nie dwa, ale osiemnaście dań. Cienkie jak opłatek plastry brązowego mięsa.
Porzeczki wymieszane z gotowaną na mleku kaszą. Naleśniki z syropem,
masłem jabłkowym lub jajami przepiórki. Słone ryby z Limbru. Truskawki na
śnieżnobiałej śmietanie.
Sabran, jak zwykle,
wybrała tylko pieczywo. Świadczyło o tym jedynie skinienie głowy.
Cisza. Truyde
spoglądała przez okno. Inna dwórka, wyraźnie spanikowana, szturchnęła ją
łokciem. Przywołana do porządku Truyde ujęła bułkę przez serwetę i, składając
ukłon, położyła na królewskim talerzu. Inna dwórka pospieszyła z okółkiem
masła.
Teraz degustacja. Uśmiechając
się lekko, Truyde podała Ead nóż z kościanym uchwytem.
Ead najpierw upiła
wina. Następnie skosztowała masła. Nie były zatrute. Następnie odkroiła kawałek
bułki i dotknęła go końcem języka. Kropla wdowy wywołałaby pieczenie na
podniebieniu, jad dipsas wysuszał usta, a wieczny pył – najrzadsza z trucizn
– nadawał każdemu kęsowi nieprzyjemnego posmaku.
Nie poczuła niczego
poza gęstą strukturą pieczywa. Przesunęła talerze przed królową i oddała
nożyk Truyde, która przetarła go i owinęła tkaniną.
– Zostawcie nas – powiedziała
Sabran.
Wymiana spojrzeń.
W czasie posiłku królowa zwykle życzyła sobie rozrywki lub plotek od swoich
dwórek. Dygnęły niemal jednocześnie i opuściły pomieszczenie. Ead wstała
jako ostatnia.
– Ty nie.
Usiadła z powrotem.
Słońce świeciło
jaśniej, wypełniało Królewskie Solarium światłem. Tańczyło w karafie
z winem.
– Lady Truyde wydaje
się ostatnio roztargniona. – Sabran spojrzała ku drzwiom. – Być może coś jej
dolega, jak Kate. Spodziewałabym się jednak, że choroba zaatakuje dwór zimą.
– To bez wątpienia
tylko gorączka, pani, nic więcej. Jednak lady Truyde, jak sądzę, może tęsknić
za domem – powiedziała Ead. – Lub, jak wiele młodych kobiet, może chorować
z miłości.
– Nie jesteś chyba dość
posunięta w latach, by mówić takie rzeczy. Ile masz lat?
– Dwadzieścia sześć,
Wasza Wysokość.
– Niewiele mniej niż
ja. Czy wobec tego chorujesz z miłości, jak wiele młodych kobiet?
Te słowa mogłyby
brzmieć figlarnie, gdyby wypowiedziały je inne usta; jednak oczy królowej były
zimne jak klejnoty wokół jej szyi.
– Obawiam się, że
Inyjczykowi ciężko byłoby pokochać kogoś, kto kiedyś wyznawał inną wiarę – odpowiedziała
Ead po chwili.
Sabran nie zadała byle jakiego
pytania. Umizgi miały w Inys wysoką wagę.
– Nonsens – powiedziała
królowa. Blask światła zalśnił w jej włosach. – Wiem, że jesteś blisko
z lordem Arthelothem. Powiedział mi, że wymieniacie się podarunkami na
każdej Uczcie Wspólnoty.
– Tak, pani – powiedziała
Ead. – Jesteśmy blisko. Ze smutkiem przyjęłam wieść o tym, że opuścił
miasto.
– Wróci. – Sabran
zmierzyła ją spojrzeniem. – Czy starał się o twoją rękę?
– Nie – szczerze
odparła Ead. – Uważam lorda Arthelotha za bliskiego przyjaciela, ale nic poza
tym. Choćby nawet, nie posiadam odpowiedniej pozycji, by poślubić przyszłego
Hrabiego Złotej Brzozy.
– Zaiste. Ambasador
uq-Ispad powiedział mi, że nie płynie w tobie szlachecka krew. – Sabran
upiła wina. – Więc nie jesteś zakochana.
Kobieta, która tak
chętnie obrażała swoich podwładnych, musiała być łasa na komplementy.
– Nie, pani – powiedziała
Ead. – Nie przybyłam tu, by tracić czas na poszukiwania towarzysza. Jestem tu,
by usługiwać najpiękniejszej Królowej Inys. To mi wystarczy.
Sabran się nie
uśmiechnęła, ale jej twarz lekko złagodniała.
– Zechcesz udać się ze
mną jutro do Prywatnego Ogrodu – powiedziała. – Jeśli lady Arbella wciąż będzie
niedysponowana.
– Jeśli zechcesz, Wasza
Wysokość – odparła Ead.
W kajucie mieściły
się tylko dwie koje. Krzepki Ment dostarczył im kolację złożoną z solonej
wołowiny, ryby wielkości kciuka oraz chleba, który był tak czerstwy, że mógłby
łamać zęby. Kit zjadł połowę wołowiny, po czym pobiegł na pokład.
Loth poddał się w połowie
chleba. Ich położeniu daleko było do dworskich wygód, ale paskudne jedzenie nie
stanowiło jego największego zmartwienia. Combe wysyłał go na stracenie, za nic.
Zawsze wiedział, że
Nocny Jastrząb potrafił sprawić, by ludzie znikali. Tacy będący zagrożeniem dla
Rodu Berethnetów, czy to ze względu na zachowanie niegodne ich pozycji, czy też
na pożądanie władzy, której nie powinni pragnąć.
Loth słyszał plotki
jeszcze przed tym, jak został ostrzeżony przez Margret i Ead. Krążyły
pogłoski, że uwiódł Sabran i poślubił ją potajemnie. Teraz, gdy Duchowi
Książęta szukali jej męża poza granicami, ta plotka, choć niepodparta dowodami,
stała się utrapieniem. Loth stał się problemem, który Combe rozwiązał.
Musiał istnieć sposób
na wysłanie do Sabran wiadomości. Na razie jednak musiał skupić się na swoim
zadaniu. Nauce, jak być szpiegiem w Cárscaro.
Pocierając grzbiet
nosa, Loth zebrał całą swoją wiedzę o lordzie Wilstanie Funchu.
Jako dziecko, Sabran
nigdy nie była blisko z ojcem. Zadbany, brodaty, o wojskowym wychowaniu
Fynch zawsze wydawał się Lothowi ucieleśnieniem ideałów swojego przodka,
Rycerza Powściągliwości. Książę małżonek nigdy nie okazywał emocji, ale wysoko cenił
swoją rodzinę i dbał, by Loth i Roslain, którzy blisko przyjaźnili
się z jego córką, czyli się jak jej część.
Kiedy Sabran została
koronowana, ich relacje się zmieniły. Ojciec i córka często spędzali czas
w Prywatnej Bibliotece, on udzielał jej wskazówek dotyczących królestwa.
Śmierć Królowej Rosarian pozostawiła w ich życiach lukę, którą wypełnili
przyjaźnią pomiędzy sobą – ale Fynchowi to nie wystarczało. Rosarian była dla
niego jak gwiazda wskazująca drogę; bez niej, czuł się zagubiony na inyjskim
dworze. Poprosił Sabran o zgodę na zamieszkanie w Yscalinie jako jej
ambasador. Ta rola bardzo mu odpowiadała, pisywał do niej raz na porę roku.
Zawsze wyczekiwała jego listów z Cárscaro, którego dworem rządził Ród
Vetaldów. Loth podejrzewał, że Fynchowi łatwiej było pogrzebać żal z dala
od domu, który dzielił z Rosarian.
Jego ostatni list był
inny. Zwięźle przekazał Sabran, że podejrzewał, iż Vetaldowie byli zamieszani w zabójstwo
Rosarian. Była to ostatnia wiadomość od Księcia Powściągliwości, jaką otrzymano
w Inys, nim z Cárscaro przyfrunęły gołębie skalne z deklaracją,
że Yscalin przyjął Bezimiennego za swojego boga i mistrza.
Loth chciał dowiedzieć
się, co zaszło w tym mieście. Co doprowadziło do porzucenia Krainy Cnót
i co spotkało Fyncha. Każda informacja mogła być na wagę złota, gdyby
Yscalin wypowiedział wojnę Rodowi Berethnetów, czego obawiała się Sabran.
Otarł czoło.
Przebywający na pokładzie Kit musiał się gotować. Zastanowiwszy się nad tym,
stwierdził, że Kita nie było już dość długo.
Loth wstał z ciężkim
westchnieniem. W drzwiach nie było zamka, ale zakładał, że piraci nie
mieli innego miejsca, do którego mogliby zanieść ich skrzynie z odzieżą
i inne przedmioty, które znajdowały się w powozie. Combe musiał
wysłać po nie swoich ludzi, kiedy nieświadomy niczego Loth siedział w prywatnych
komnatach, przy cichej kolacji z Sabran i Roslain.
Powietrze na górze było
chłodne. Ponad falami przemykała bryza. Załoga przemieszczała się z miejsca
na miejsce, podśpiewując piosenkę, zbyt szybką i pełną morskiego żargonu,
by Loth mógł ją zrozumieć. Wbrew temu, co powiedział Harlowe, nikt nie zwrócił
na niego uwagi, kiedy wyszedł na pokład.
Cieśnina Łabędzia
oddzielała Królestwo Inys od wielkiego kontynentu obejmującego Zachód i Południe.
Od Morza Ashen, nawet w pełni lata, wiał słaby wiatr.
Znalazł Kita przy
poręczy, ocierającego wymiociny z podbródka.
– Dobry wieczór, panie.
– Loth uderzył go w plecy. – Pofolgowałeś sobie z pirackim winem?
Kit był blady jak
lilia.
– Artelotcie – powiedział
– naprawdę źle się czuję.
– Potrzeba ci piwa.
– Nie mam śmiałości o nie
prosić. Drą się tak, odkąd wyszedłem na górę.
– Śpiewają szanty – powiedział
zachrypły głos.
Loth rozejrzał się.
O barierkę nieopodal opierała się kobieta w czarnym kapeluszu z szerokim
rondem.
– Piosenki do pracy. – Rzuciła
Kitowi bukłak. – Pomaga prostakom zabić czas.
Kit odkręcił bukłak.
– Prostakom, pani?
– Tym, którzy myją
pokład.
Oceniając po wyglądzie
i akcencie, kobieta pochodziła z Yscalinu. Miała ciemnooliwkową
skórę, opaloną i pokrytą piegami. Włosy jak piwo jęczmienne. Oczy jak
bursztyny, cienko obrysowane czarną farbą; lewe oko znaczyła blizna. Jak na
pirata, prezentowała się dobrze, aż po połyskujące buty i czysty serdak. U jej
boku wisiał rapier.
– Na waszym miejscu,
wróciłabym do kajuty, zanim się ściemni – powiedziała. – Większość załogi nie
dba o tytuły. Plume nad nimi panuje, ale kiedy śpi, ich dobre maniery też
znikają.
– Nie sądzę, żebyśmy
mieli przyjemność się poznać, pani – powiedział Kit.
Uśmiechnęła się
szerzej.
– A czemu
zakładasz, że chcę się z wami zapoznać, szlachetny panie?
– Zagadnęłaś nas jako
pierwsza.
– Być może się
nudziłam.
– Być może okażemy się
interesującym towarzystwem. – Pokłonił się na swój ekstrawagancki sposób. – Jestem
lord Kitston Glade, nadworny poeta. Przyszły Hrabia Honeybrook, ku goryczy
ojca. Miło mi cię poznać.
– Lord Arteloth Beck. –
Loth skinął głową. – Dziedzic Hrabiego i Hrabiny ze Złotej Brzozy.
Kobieta uniosła brwi.
– Estina Melaugo.
Dziedziczka swoich siwych włosów. Bosman na Wiecznej Róży.
Mina Kita zdradzała, że
słyszał o tej kobiecie. Loth wolał nie pytać.
– Więc – powiedziała
Melaugo – udajecie się do Cárscaro.
– Pochodzisz stamtąd,
pani? – zapytał Loth.
– Nie. Z Vazuby.
Loth patrzył, jak piła
ze szklanej butelki.
– Pani – powiedział – czy
mogłabyś powiedzieć nam, czego mamy się spodziewać na dworze Króla Sigoso?
Bardzo niewiele wiemy o tym, co wydarzyło się w Yscalinie w ciągu
ostatnich dwóch lat.
– Wiem tyle, co
i wy, panie. Wraz z kilkoma osobami uciekłam z Yscalinu w dniu,
kiedy Ród Vetaldów ogłosił swoje oddanie Bezimiennemu.
Kit odezwał się
ponownie:
– Czy wielu spośród
uciekinierów zostało piratami?
– Kaperami, jeśli
łaska. – Melaugo skinęła głową ku oflagowaniu. – I nie. Większość udała
się do Mentendomu albo Ersyr, by, w miarę możliwości, zacząć od nowa. Ale
nie wszyscy się wydostali.
– Czy to oznacza, że
nie wszyscy mieszkańcy Yscalinu zginają kolana przed Bezimiennym? – zapytał
Loth. – Że lękają się króla lub zostali uwięzieni we własnym kraju?
– Możliwe. Nikt stamtąd
nie wyjeżdża i niewielu wjeżdża. Cárscaro wciąż przyjmuje zagranicznych
ambasadorów, czego jesteście żywym przykładem, ale, o ile mi wiadomo,
reszta kraju mogła zostać wybita przez plagę. – Przed jej oczami przefrunął
pukiel włosów. – Jeśli kiedyś będziecie wracać, musicie opowiedzieć mi, jak
teraz wygląda Cárscaro. Słyszałam, że wybuchł tam wielki pożar, tuż przed
wypuszczeniem ptaków. W pobliżu stolicy uprawiano lawendę, ale pola
spłonęły.
Jej słowa jeszcze
bardziej pogorszyły nastrój Lotha.
– Przyznaję, że jestem
ciekawa – powiedziała Melaugo – dlaczego królowa wysyła was do tego gniazda
węży. Myślałam, że jesteś jej ulubieńcem, lordzie Artelotcie.
– To nie Królowa Sabran
nas tam wysłała, pani – powiedział Kir – ale okrutny Seyton Combe. – Westchnął.
– Nigdy nie przepadał na moja poezją. Tylko pozbawiony duszy prostak może
nienawidzić poezji.
– Ach, Nocny Jastrząb –
powiedziała Melaugo, chichocząc. – Dobry kompan dla naszej królowej.
Loth zesztywniał.
– Co masz na myśli?
– Na Świętego. – Kit
wydał się zafascynowany. – Heretyk i pirat w jednej osobie.
Sugerujesz, że Królowa Sabran jest wiedźmą?
– Kaper. I nie tak
głośno. – Melaugo zerknęła przez ramię. – Nie zrozumcie mnie źle, panowie. Nie
żywię personalnej urazy do Królowej Sabran, ale pochodzę z zabobonnej
części Yscalinu i dostrzegam coś dziwnego w Berethnetach. Każda
królowa ma tylko jedno dziecko, zawsze córkę, i wszystkie one są do siebie
podobne. Nie wiem. Według mnie, to brzmi jak cza...
– Cień!
Melaugo odwróciła się. Krzyk
rozległ się z bocianiego gniazda,
– Kolejna wywerna – powiedziała
cicho. – Wybaczcie.
Chwyciła liny i zaczęła
się wspinać. Kit podbiegł do burty.
– Wywerna? Nigdy ich
nie widziałem.
– Nie chcemy ich
widzieć – powiedział Loth. Cierpły mu ramiona. – Nic tu po nas, Kit. Chodź,
wróćmy pod pokład, zanim...
– Poczekaj. – Kit
osłonił oczy. Jego loki zafalowały na wietrze. – Loth, widzisz?
Loth zerknął na
horyzont z ukosa. Słońce stało nisko, było czerwone i niemal oślepiało.
Melaugo trzymała się
lin, przy oku trzymała lunetę.
– Matko... – Opuściła
przedmiot, po czym uniosła ponownie. – Plume, to... Nie wierzę własnym oczom...
– Co widzisz? – zapytał
kwatermistrz. – Estino?
– To... Wielki
Zachodniak. – Miała zachrypnięty głos. – Wielki Zachodniak!
Te słowa zadziałały na
załogę jak iskra na proch. Porządek zmienił się w chaos. Loth miał wrażenie,
że jego nogi zmieniły się w kamienie.
Wielki Zachodniak.
– Gotować harpuny
i trebusze – krzyknęła Mentyjka. – Przygotować się! Nie strzelać, chyba że
zaatakuje!
Jej widok zmroził Lotha
do szpiku kości. Nie czuł dłoni ani twarzy.
To było niemożliwe,
a jednak ją widział.
Wywerna. Potworna,
czteronoga wywerna, długa na ponad dwieście stóp, licząc od pyska do końca
ogona.
To nie była krzyżówka
polująca na trzodę. Był to gatunek, którego nie widziano od wieków, od
ostatnich godzin Lat Smutku. Najpotężniejsza ze Smoczych istot. Wielki Zachodniak,
największy i najbardziej brutalny rodzaj smoków, mroczny władca wśród
wywern.
Jeden z nich się
przebudził.
Bestia przemknęła nad
statkiem. Gdy ich mijała, Loth czuł kryjący się w niej żar, odór dymu
i siarki.
Klatka paszczy. Gorące
węgle oczu. Zapisały się w jego pamięci. Od dziecka słyszał opowieści,
widywał ohydne ilustracje w bestiariuszach – ale nawet w najgorszych
koszmarach nie wyobrażał sobie tak przerażającej istoty.
– Nie atakować – ponownie
krzyknęła Mentyjka. – W gotowości!
Loth przycisnął plecy
do głównego masztu.
Nie mógł zaprzeczyć
temu, co widział. Ta kreatura nie miała czerwonych łusek Bezimiennego, ale była
do niego podobna.
Załoga poruszała się
jak mrówki, ale wywerna zdawała się skupiona na innym celu. Przefrunęła nad
Cieśniną Łabędzia. Loth widział pulsujący w niej ogień, błyski pojawiające
się na szyi i brzuchu. Jej ogon pokrywały kolce, a jego koniec
wyglądał jak ogromny bicz.
Loth złapał się burty,
by nie upaść. W uszach mu dzwoniło. Stojący nieopodal młody marynarz cały
się trząsł, stojąc w ciemnozłotej kałuży.
Harlowe wyszedł ze
swojej kabiny. Popatrzył na odlatującego Wielkiego Zachodniaka.
– Zacznijcie się modlić
o ocalenie, panowie – powiedział cicho. – Fýredel, prawa ręka
Bezimiennego, zbudził się ze swojego snu.
następny >
< poprzedni
Komentarze
Prześlij komentarz