The Priory of the Orange Tree - Siedem


7 Zachód


Alabastrowa Wieża była jedną z najwyższych w Pałacu Ascalońskim. Na szczycie jej krętych schodów znajdowała się Komnata Rady, okrągła i przewiewna, z oknami otoczonymi delikatnymi zasłonami.
Ead przeszła przez drzwi, gdy wieża zegarowa wybiła wpół do dziesiątej. Miała na sobie jedną z najlepszych sukien, skromną krezę i jedyny złoty diadem.
Ze ściany patrzył na nią Święty. Sir Galian Berethnet, przodek Sabran. W dłoni unosił Ascalon, Prawdziwy Miecz, od którego pochodziła nazwa stolicy.
Ead sądziła, że wyglądał jak głupiec.
Rada Cnót składała się z trzech części. Najpotężniejszą stanowili Duchowi Książęta; każdy z nich pochodził z rodu zapoczątkowanego przez członka Świętego Orszaku – sześciu żołnierzy Galiana Berethneta – i stał na straży jednej z Cnót Rycerstwa. Dalej byli Hrabiowie Prowincji – przywódcy szlacheckich rodzin, które władały nad sześcioma prowincjami Inys – oraz Rycerze Kawalerowie, którzy pochodzili z ludu.
Dzisiaj przy dominującym w komnacie stole siedziało tylko czterech członków rady.
Herold zastukała berłem.
– Panna Ead Duryan – powiedziała. – Służąca w prywatnych komnatach Jej Wysokości.
U szczytu stołu siedziała Królowa Inys. Jej usta były pomalowane na krwistą czerwień.
– Panno Duryan – powiedziała.
– Wasza Wysokość. – Ead pokłoniła się. – Wasze Łaskawości.
– Usiądź.
Zajmując miejsce, Ead nawiązała kontakt wzrokowy z sir Tharianem Lintleyem, Kapitanem Rycerzy Ciała, który uśmiechnął się do niej pokrzepiająco ze swojego miejsca przy drzwiach. Jak większość członków Królewskiej Straży, Lintley był wysoki i krzepki, nie brakowało mu adoratorek na dworze. Durzył się w Margret, odkąd przybyła, i Ead wiedziała, że jego uczucia były odwzajemniane, ale różnica pozycji trzymała ich z dala od siebie.
– Panno Duryan – powiedział Lord Seyton Combe, unosząc brwi. Książę Uprzejmości siedział po lewej stronie królowej. – Źle się czujesz?
– Słucham, panie?
– Masz cienie pod oczami.
– Nic mi nie dolega, Wasza Łaskawość. Jestem tylko nieco zmęczona po emocjach wywołanych przez wizytę Mentów.
Combe zmierzył ją wzrokiem, zerkając ponad krawędzią pucharu. Pierwszy Sekretarz, bliski sześćdziesiątki, o oczach jak burza, bladej cerze i ustach niemal pozbawionych warg, był niezwykłą osobą. Mówiło się, że gdyby rankiem uknuto spisek, przeciwko Królowej Sabran, on już przed południem wysłałby spiskowców na tortury. Wciąż otaczała go sława mistrza skrytobójców.
– Zaiste. Nie spodziewaliśmy się jej, ale okazała się przyjemna – powiedział Combe, a na jego usta powrócił łagodny uśmiech. Wszystkie jego miny były łagodne. Jak wino rozcieńczone wodą. – Przesłuchaliśmy już wielu mieszkańców zamku, ale uznaliśmy za stosowne pozostawienie dwórek Jej Wysokości na sam koniec, jako że byłyście zajęte na okoliczność wizyty Mentów.
Ead wytrzymała jego spojrzenie. Combe mógł znać język sekretów, ale jej tajemnic nie znał.
Lady Igrain Crest, Księżna Sprawiedliwości, siedziała po drugiej stronie królowej. Po śmierci Królowej Rosarian, miała ogromny wpływ na młodą Sabran i podobno w dużej mierze przyczyniła się do tego, iż królowa była teraz wcieleniem cnót.
– Skoro panna Duryan przybyła – powiedziała, uśmiechając się do Ead – chyba możemy zaczynać.
Crest miała takie same drobne kości i lazurowe oczy jak jej wnuczka, Roslain – ale jej włosy, przerzedzone na skroniach, już dawno posiwiały. Wokół ust, niemal równie bladych jak reszta twarzy, miała drobne zmarszczki.
– Zaiste – powiedziała Lady Nelda Stillwater. Księżna Odwagi była kobietą o pełnych kształtach, ciemnobrązowej skórze i ciemnych lokach. Wokół jej szyi połyskiwała ozdoba z rubinów. – Panno Duryan, dwie noce temu w Wielkiej Komnacie Sypialnej znaleziono martwego mężczyznę. Miał przy sobie sztylet wyprodukowany w Yscali.
Konkretnie, lewak. W pojedynkach używano ich jako zastępstwa tarczy, by chroniły trzymającą je osobę, ale mogły też nieść śmierć. Każdy ze skrytobójców miał taki.
– Wygląda na to, że zamierzał zabić Jej Wysokość – mówiła Stillwater – ale sam został zabity.
– Okropieństwo – mruknął Książę Szczodrości. Lord Ritshard Eller, co najmniej dziewięćdziesięcioletni, nawet latem nosił futra. Ead zaobserwowała, że był też jednym z sanktuaryjnych głupców.
Zapanowała nad mimiką.
– Przez innego zabójcę?
– Tak – powiedziała Stillwater, marszcząc brwi. – Jak bez wątpienia słyszałaś, takie incydenty miały miejsce więcej niż raz w ciągu ostatniego roku. Spośród dziewięciu potencjalnych zabójców, którzy dostali się do Pałacu Ascalońskiego, pięciu zostało zabitych, nim udało nam się ich pojmać.
– To bardzo dziwne – powiedział Combe – ale wygląda na to, że tego zbira zabił ktoś z Górnych Komnat.
– Szlachetny czyn – powiedziała Ead.
Crest prychnęła.
– Niezbyt, moja droga – powiedziała. – Ten wybawca, kimkolwiek jest, to także zabójca, i to nieznany. – Jej głos był piskliwy z powodu frustracji. – Ta osoba, tak jak skrytobójca, niepostrzeżenie weszła do apartamentów, unikając Rycerzy Ciała. Tam popełniła morderstwo i zostawiła ciało, które znalazła Jej Wysokość. Czyżby ta osoba zamierzała wystraszyć naszą królową na śmierć?
– Wierzę, że ta osoba nie chciała dopuścić, by królową zadźgano na śmierć, Wasza Łaskawość.
Sabran uniosła brew.
– Rycerz Sprawiedliwości potępia wszelki rozlew krwi, panno Duryan – powiedziała Crest. – Gdyby osoba, która zabija skrytobójców, się do nas zgłosiła, moglibyśmy jej wybaczyć, ale jej niechęć do wyjawienia swojej tożsamości świadczy o pewnych ukrytych motywach. Dowiemy się, kto to taki.
– Liczymy na pomoc świadków, pani. Do incydentu doszło dwie noce temu, około północy – powiedział Combe. – Powiedz, czy widziałaś lub słyszałaś coś podejrzanego?
– Nic nie przychodzi mi do głowy, Wasza Łaskawość.
Sabran nie odwracała od niej wzroku. Ten nadzór sprawił, że Ead zrobiło się cieplej.
– Panno Duryan – powiedział Combe – lojalnie służysz dworowi. Nie sądzę, by ambasador uq-Ispad zaprezentował Jej Wysokości damę o jakichkolwiek przywarach charakteru. Niemniej, muszę ostrzec, że twoje milczenie w tej sprawie to akt zdrady. Czy wiesz cokolwiek o tym skrytobójcy? Czy słyszałaś, by ktokolwiek wyrażał się niepochlebnie o Jej Wysokości, lub sympatyzował ze Smoczym Królestwem Yscalin?
– Nie, Wasza Łaskawość – powiedziała Ead – ale jeśli dotrą do mnie jakieś szepty, doniosę o tym.
Combe wymienił spojrzenia z Sabran.
– Dobrego dnia, pani – powiedziała królowa. – Wracaj do swoich obowiązków.
Ead dygnęła i opuściła komnatę. Lintley zamknął za nią drzwi.
Nie było tu żadnych strażników; czekali na dole wieży. Ead zadbała, by w drodze do schodów stąpać głośno, ale już po kilku krokach się zatrzymała.
Jej słuch był bardziej wrażliwy niż większości osób. Zaleta krążącej w jej krwi magii.
– ...wydaje się prawdomówna – mówiła Crest – ale słyszałam, że niektórzy Ersyryjczycy parają się zakazanymi sztukami.
– Och, nonsens – przerwał Combe. – Chyba nie wierzysz w te historie o alchemii i magii.
– Jako Księżna Sprawiedliwości, muszę wziąć pod uwagę wszystkie możliwości, Seytonie. Wiemy, że skrytobójcy powiązani są z Yscali – nikt nie zyskałby na śmierci Jej Wysokości tak wiele jak oni – ale musimy też ustalić, kim jest ten obrońca, który odbiera życie z niezaprzeczalną wprawą. Chciałabym dowiedzieć się, gdzie nauczył się swojego fachu.
– Panna Duryan zawsze była wierną damą dworu, Igrain – powiedziała Sabran. – Jeśli nie macie dowodu, że była w to zamieszana, chyba powinniśmy przejść dalej.
– Jak każesz, Wasza Wysokość.
Ead wypuściła długo wstrzymywany oddech.
Jej sekret był bezpieczny. Nikt nie widział, by tamtej nocy wchodziła do królewskich apartamentów. Poruszanie się niepostrzeżenie było kolejną z jej umiejętności, gdyż płomień nie mógł obejść się bez subtelności cienia.
Dźwięki na dole. Stopy w zbroi na stopniach. Rycerze Ciała dokonywali obchodu.
Potrzebowała mniej otwartego miejsca, by podsłuchiwać. Szybko zeszła na piętro poniżej i wymknęła się na balkon.
– ...jest niemalże w twoim wieku, miły w obyciu i inteligentny, do tego włada w Krainie Cnót. – Combe. – Jak wiesz, Wasza Wysokość, pięć ostatnich królowych rodu Berethnet brało za mężów Inyjczyków. Od ponad dwóch wieków nie doszło do małżeństwa z kandydatem zza granicy.
– Wydajesz się przejęty, Wasza Łaskawość – powiedziała Sabran. – Czyżbyś miał tak niskie mniemanie o przymiotach Inyjczyków, że dziwi cię, iż moje przodnikie brały ich za mężów?
Chichoty.
– Również pochodzę z Inys, więc nie zgadzam się z tą opinią – lekko powiedział Combe – ale czasy się zmieniły. Międzynarodowe małżeństwo ma kluczowe znaczenie. Nasz najstarszy sojusznik zdradził prawdziwą religię i musimy pokazać światu, że trzy pozostałe kraje, które poprzysięgły wiarę w Świętego, stoją w jednym szeregu, bez względu na sytuację, i żaden z nich nie wesprze Yscalinu w błędnym przekonaniu, że Bezimienny powróci.
– To niebezpieczne przekonanie – powiedziała Crest. – Wschód czci wywerny. Mogą spróbować zawrzeć sojusz ze Smoczymi ziemiami.
– Chyba nie doceniasz niebezpieczeństwa, które się z tym wiąże, Igrain – powiedziała Stillwater. – O ile wiem, Wschód nadal boi się Smoczej zarazy.
– Yscalin również się jej lękał.
– Jedno jest pewne – wtrącił Combe – nie możemy okazać słabości. Gdybyś poślubiła kogoś z Lievelynów, Wasza Wysokość, w świat poszłaby wiadomość, że więzy Krainy Cnót są silne, jak nigdy wcześniej.
– Czerwony Książę handluje z czcicielami wywern – powiedziała Sabran. – Nieroztropnym byłoby wyrażenie pośredniej zgody na tego typu praktyki. Zwłaszcza teraz. Czyż nie, Igrain?
Słuchając, Ead nie mogła opanować uśmiechu. Królowa już znalazła słaby punkt u kandydata do swojej ręki.
– Choć jak najszybsze zapewnienie dziedzica jest niezaprzeczalnym obowiązkiem Berethnetów, zgadzam się, Wasza Wysokość. To bystra uwaga – powiedziała Crest matczynym tonem. – Lievelyn nie jest godzien potomkini Świętego. Jego handel z Seiiki przynosi hańbę całej Krainie Cnót. Jeśli okażemy tolerancję tej herezji, możemy ośmielić tych, którzy kochają Bezimiennego. Lievelyn był także, nie zapominajmy, zaręczony z Donmatą Marosą, która teraz włada Smoczymi ziemiami. Uczucie pomiędzy nimi mogło pozostać.

Rycerz Ciała przeszedł obok balkonu. Ead przycisnęła się do muru.
– Zaręczyny zostały zerwane w momencie, kiedy Yscalin zdradził wiarę – rzucił Combe. – W kwestii handlu ze Wschodem, Ród Lievelynow nie parałby się kontaktem z Seiiki, gdyby dało się go uniknąć. Vattenowie sprowadzili wiarę do Mentendonu, ale doprowadzili też do jego upadku. Gdybyśmy zaproponowali Mentyjczykom dobre warunki, a na horyzoncie pojawiłby się królewski ślub, stosunki handlowe mogłyby zostać zerwane.
– Drogi Seytonie, to nie potrzeby napędzają Mentyjczyków, a chciwość. Podoba im się monopol, który mają na handel ze Wschodem. Co więcej, chyba nie sądzisz, że będziemy ich finansować bez końca – powiedziała Crest. – Nie, nie ma potrzeby dyskutować o Lievelynie. Znacznie lepszą partią, którą już od dawna proponuję, Wasza Wysokość, jest Wódz Askrdal. Musimy dbać o sojusz z Hróth.
– On ma siedemdziesiąt lat – z niezadowoleniem powiedziała Stillwater.
– Czyż Glorian Shieldheart nie poślubiła Gumy Vetaldy, który miał siedemdziesiąt cztery lata? – dorzucił Eller.
– Owszem, i dał jej on zdrowe dziecko. – Crest wydawała się zadowolona. – Askrdal wniósłby doświadczenie i mądrość, której Lievelyn, książę młodego miasta, nie posiada.
Sabran odezwała się po chwili.
– Nie ma innych kandydatów?
Zapanowała długa cisza.
– Rozeszła się plotka o twojej zażyłości z lordem Artelothem, Wasza Wysokość – nieśmiało powiedział Eller. – Niektórzy wierzą, że potajemnie go po...
– Oszczędź mi czczych plotek, Wasza Łaskawość. I rozmów o lordzie Arthelotcie – powiedziała Sabran. – Opuścił dwór bez powodu czy ostrzeżenia. Nie chcę o nim słuchać.
Kolejna napięta cisza.
– Wasza Wysokość – powiedział Combe – moi informatorzy donieśli, że lord Artheloth wsiadł na statek płynący do Yscalinu w towarzystwie lorda Kitstona Glade'a. Ponoć dowiedział się, że zamierzałem wysłać tam szpiega, by odnalazł twojego ojca, i uznał, że jest jedynym człowiekiem, który może podjąć się misji, która ma tak bliski związek z Waszą Wysokością.
Yscalin.
Przez przerażającą chwilę Ead nie mogła się poruszyć, oddech uwiązł jej w gardle.
Loth.
– Być może tak jest najlepiej – ciągnął Combe. – Nieobecność lorda Artelotha pozwoli wygasnąć plotkom o waszym romansie... i czas najwyższy, byśmy dowiedzieli się, co ma miejsce w Yscalinie. I czy twój ojciec, książę Wilstan, żyje.
Combe kłamał. Loth nie mógł dowiedzieć się o zamiarze wysłania szpiega do Yscalinu i udać się tam samodzielnie. To było absurdalne. Loth nie okazałby się taką niefrasobliwością; co więcej, Nocny Jastrząb nie pozwoliłby na wyciek takich planów.
On to zaaranżował.
– Nie podoba mi się to – powiedziała w końcu Sabran. – Loth nie zachowałby się tak pochopnie. I nie wierzę, że żadne z was nie przejrzało jego planów. Czyż nie jesteście moimi doradcami? Czyż nie macie oczu w każdym kącie mojego dworu?
Kolejne milczenie było gęste jak marcepan.
– Dwa lata temu poprosiłam cię o wysłanie kogoś po ojca, lordzie Seytonie – powiedziała królowa, ciszej. – Powiedziałeś mi, że ryzyko było zbyt wielkie.
– Tego się obawiałem, Wasza Wysokość. Teraz uważam, że ryzyko jest konieczne, by poznać prawdę.
– Lorda Arthelotha nie będziemy ryzykować. – W jej głosie pojawiło się napięcie. – Wyślesz na nim swoich ludzi. Sprowadzisz z powrotem do Inys. Musisz go powstrzymać, Seytonie.
– Wybacz, Wasza Wysokość, ale w tej chwili znajduje się już prawdopodobnie na Smoczych ziemiach. Nie mogę wysłać nikogo po lorda Artelotha, by nie zdradzić Vetaldzie, że znajduje się on na ich terenie z nieoficjalną misją, której oni i tak się spodziewają. W ten sposób moglibyśmy tylko zaszkodzić jego życiu.
Ead przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. Combe nie tylko odesłał Lotha; wysłał go w miejsce, w którym kończyły się wpływy Sabran. Nie mogła niczego zrobić. Nie w sytuacji, kiedy Yscalin zmienił się w nieprzewidywalnego przeciwnika zdolnego w ułamku sekundy zniszczyć kruchy pokój.
– Wasza Wysokość – powiedziała Stillwater – rozumiemy, że te wieści sprawiły ci ból, ale musimy osiągnąć porozumienie w kwestii zaręczyn.
– Jej Wysokość już odrzuciła Lievelyna – wtrąciła Crest. – Askrdal to jedyny...
– Nalegam na dalszą dyskusję, Igrain. Lievelyn to lepszy kandydat pod wieloma względami i nie odrzucałabym go – ostro powiedziała Stillwater. – To drażliwy temat, Wasza Wysokość, więc proszę o wybaczenie... ale potrzeba ci następczyni, i to niebawem, by dać ludziom wewnętrzny spokój i zabezpieczyć tron na kolejne pokolenie. Nie byłoby to tak pilne, gdyby nie ataki na twoje życie. Gdybyś miała córkę...
– Dziękuję za troskę, Wasza Łaskawość – opryskliwie powiedziała Sabran – ale wciąż jestem zbyt wstrząśnięta widokiem trupa u mojego łoża, by myśleć o nim w kontekście miejsca do płodzenia dzieci. – Fotel zaszurał na podłodze, a po nim cztery kolejne. – W wolnej chwili możecie przesłuchać lady Linorę.
– Wasza Wysokość... – zaczął Combe.
– Udaję się na śniadanie. Miłego dnia.
Ead wróciła do środka i zaczęła schodzić w dół, nim drzwi do Komnaty Rady się otworzyły. Gdy znalazła się u dołu wieży i ruszyła w dół ścieżki, serce mocno jej waliło.
Margret byłaby załamana, gdyby się dowiedziała. Jej brat był zbyt naiwny, zbyt delikatny, by być szpiegiem na dworze Vetaldy.
Nie zostało mu już wiele życia.

W Wieży Królowej, królewska obsługa zajmowała się porannymi obowiązkami. Garderobiane i pokojówki przemykały pomiędzy pokojami. Z Prywatnej Kuchni wylewał się zapach świeżego chleba. Przełykając gorycz, Ead przecisnęła się przez Komnatę Reprezentacyjną, gdzie, jak zawsze, licznie zebrali się petenci czekający na królową.
Ead sprawdziła splot, gdy zbliżała się do Wielkiej Komnaty Sypialnej. Nici były rozmieszczone na terenie całego pałacu. Podczas pierwszego roku na dworze była kłębkiem nerwów, nie mogła spać, ponieważ sploty dzwoniły przy każdym poruszeniu, ale powoli nauczyła się rozpoznawać i sortować otrzymywane sygnały. Nauczyła się zwracać uwagę tylko wtedy, kiedy ktoś zachował się nietypowo. Albo kiedy na dworze pojawiał się obcy.
Margret zdejmowała pościel, a Roslain Crest trzepała tkaniny. Sabran musiała zbliżać się do krwawienia – do comiesięcznego przypomnienia, że wciąż nie nosiła dziedziczki.
Ead dołączyła do Margret. Musiała powiedzieć jej o Lotcie, ale to miało poczekać do chwili, gdy zostaną same.
– Panno Duryan – powiedziała Roslain, przełamując ciszę.
Ead wyprostowała się.
– Pani.
– Lady Katryen rano zaniemogła. – Pierwsza Dama powiesiła jedną z tkanin na jedwabnym pasie. – Będziesz kosztować dań Jej Wysokości zamiast niej.
Margret zmarszczyła brwi.
– Oczywiście – spokojnie powiedziała Ead.
To była kara za wybryk podczas opowiadania historii. Damy Sypialniane były wynagradzane za ryzyko, na które były narażane jako degustatorki, ale dla zwykłej damy dworu było to niewdzięczne, niebezpieczne zadanie.
Dla Ead jednak stanowiło ono pewną okazję.
Gdy szła do Królewskiego Solarium, pojawiła się kolejna sprzyjająca okoliczność. Truyde utt Zeedeur szła za dwoma innymi dwórkami. Kiedy się mijały, Ead złapała ją za ramię i odciągnęła na bok, po czym szepnęła do jej ucha:
– Spotkajmy się jutro, po wieczornych modlitwach, albo zadbam, by Jej Wysokość otrzymała twoje listy.
Kiedy pozostałe dwórki się odwróciły, Truyde uśmiechnęła się, jakby Ead opowiedziała jej dowcip. Cwana lisica.
– Gdzie? – zapytała z uśmiechem.
– Prywatne Schody.
Rozeszły się.

Królewskie Solarium było spokojne. Trzy z jego ścian były otwarte, zapewniając niezrównany widok na inyjską stolicę, Ascalon, oraz płynącą przezeń rzekę. Z ulic wznosiły się kolumny kamienia oraz dymu drzewnego. Około dwieście tysięcy dusz nazywało to miasto domem.
Ead rzadko tam wychodziła. Damom dworu nie przystawało zadawanie się z kupcami i przedzieranie się przez brud.
Słońce rzucało cienie na podłogę. Królowa siedziała w cieniu przy stole, sama, nie licząc Rycerzy Ciała stojących przy drzwiach. Skrzyżowali partyzany przed twarzą Ead.
– Pani – powiedział jeden z nich – to nie ty miałaś usługiwać Jej Wysokości podczas posiłku.
Nim zdążyła zaprotestować, odezwała się Sabran:
– Kto to?
– Panna Ead Duryan, Wasza Wysokość. Twoja dama dworu.
Cisza.
– Przepuśćcie ją.
Rycerze natychmiast się rozstąpili. Ead podeszła do królowej. Obcasy jej butów nie robiły żadnego hałasu.
– Dzień dobry, Wasza Wysokość. – Dygnęła.
Sabran wróciła spojrzeniem do inkrustowanego złotem modlitewnika.
– Powinna być tu Kate.
– Lady Katryen zaniemogła.
– Spała ze mną tej nocy. Wiedziałabym, gdyby zaniemogła.
– Tak powiedziała lady Roslain – odparła Ead. – Jeśli sobie tego życzysz, będę dziś testować twoje potrawy.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, Ead usiadła. Była na tyle blisko Sabran, że czuła zapach jej balsaminki wypełnionej wonnymi korzeniami irysa i goździkami. Inyjczycy wierzyli, że takie perfumy mogły chroniły przed chorobami.
Przez chwilę siedziały w milczeniu. Piersi Sabran unosiły się i opadały rytmicznie, ale zaciśnięta szczęka zdradzała jej zdenerwowanie.
– Wasza Wysokość – powiedziała w końcu Ead – może to zabrzmieć zbyt bezpośrednio, ale dziś wydajesz się być w kiepskim humorze.
– To brzmi zdecydowanie zbyt bezpośrednio. Jesteś tu, by sprawdzić, czy moje jedzenie nie jest zatrute; nie po to, żeby komentować mój nastrój.
– Proszę o wybaczenie.
– Byłam zbyt pobłażliwa. – Sabran zamknęła modlitewnik. – Widzę, że nie zważasz na Rycerza Uprzejmości, panno Duryan. Być może wcale się nie nawróciłaś. Być może nieszczerze służysz moim przodkom, a w tajemnicy pozostajesz wierna fałszywej religii.
Ead była tu niecałą minutę, a już znalazła się na grząskim terenie.
– Pani – powiedziała ostrożnie – Królowa Cleolind, twoja przodkini, była koronowaną księżniczką Lasii.
– Nie musisz mi o tym przypominać. Sądzisz, że jestem głupia?
– Nie to miałam na myśli – powiedziała Ead. Sabran odłożyła modlitewnik. – Królowa Cleolind była szlachetna i miała dobre serce. Nie ponosiła winy za to, że, gdy się urodziła, nie znała Sześciu Cnót. Być może jestem naiwna, ale wierzę, że, zamiast karać takich ludzi, powinniśmy współczuć im ignorancji i prowadzić ich ku światłu.
– Owszem – oschle powiedziała Sabran. – Ku światłu stosu.
– Przykro mi, jeśli chcesz wysłać mnie na stos, pani. Słyszałam, że my, Ersyryjczycy, stanowimy marną podpałkę. Jesteśmy jak piach, zbyt przyzwyczajeni do słońca, by płonąć.
Królowa spojrzała na nią. Jej wzrok opadł do broszy na szacie.
– Twoim patronem jest Rycerz Szczordości.
Ead dotknęła ozdoby.
– Tak – powiedziała. – Jako jedna z dam, daję ci swoją lojalność, Wasza Wysokość. By dawać, trzeba być szczodrym.
– Szczodrość. Tak jak Lievelynowie – powiedziała Sabran, niemal do siebie. – Być może faktycznie będziesz w stanie dać więcej niż inne damy. Najpierw Ros zapragnęła dziecka, więc wciąż była zbyt zmęczona, by mi usługiwać; później Arbella powiedziała, że nie jest w stanie ze mną spacerować, a teraz Kate markuje chorobę. Co dzień przypomina mi się, że żadna z nich nie obrała Szczodrości na swojego patrona.
Ead wiedziała, że Sabran była zła, ale z trudem panowała nad chęcią wylania jej wina na głowę. Damy Sypialniane wiele poświęcały, by służyć królowej przez całą dobę. Kosztowały jej posiłków i mierzyły suknie, ryzykując własne życia. Katryen, jedna z najbardziej pożądanych kobiet na dworze, miała prawdopodobnie nigdy nie znaleźć sobie towarzysza. Z kolei Arbella miała siedemdziesiąt lat, służyła Sabran oraz jej matce, i nadal nie przeszła w stan spoczynku.
Pojawienie się posiłku uratowało Ead przed koniecznością udzielenia odpowiedzi. Wśród dwórek, które rozkładały dania, znajdowała się Truyde utt Zeedeur, ale unikała ona patrzenia na Ead.
Na przestrzeni lat Ead poznała wiele dziwnych inyjskich zwyczajów, ale królewskie posiłki zakrawały o absurd. Najpierw nalewano królowej wina, a następnie proponowano jej nie jedno, nie dwa, ale osiemnaście dań. Cienkie jak opłatek plastry brązowego mięsa. Porzeczki wymieszane z gotowaną na mleku kaszą. Naleśniki z syropem, masłem jabłkowym lub jajami przepiórki. Słone ryby z Limbru. Truskawki na śnieżnobiałej śmietanie.
Sabran, jak zwykle, wybrała tylko pieczywo. Świadczyło o tym jedynie skinienie głowy.
Cisza. Truyde spoglądała przez okno. Inna dwórka, wyraźnie spanikowana, szturchnęła ją łokciem. Przywołana do porządku Truyde ujęła bułkę przez serwetę i, składając ukłon, położyła na królewskim talerzu. Inna dwórka pospieszyła z okółkiem masła.
Teraz degustacja. Uśmiechając się lekko, Truyde podała Ead nóż z kościanym uchwytem.
Ead najpierw upiła wina. Następnie skosztowała masła. Nie były zatrute. Następnie odkroiła kawałek bułki i dotknęła go końcem języka. Kropla wdowy wywołałaby pieczenie na podniebieniu, jad dipsas wysuszał usta, a wieczny pył – najrzadsza z trucizn – nadawał każdemu kęsowi nieprzyjemnego posmaku.
Nie poczuła niczego poza gęstą strukturą pieczywa. Przesunęła talerze przed królową i oddała nożyk Truyde, która przetarła go i owinęła tkaniną.
– Zostawcie nas – powiedziała Sabran.
Wymiana spojrzeń. W czasie posiłku królowa zwykle życzyła sobie rozrywki lub plotek od swoich dwórek. Dygnęły niemal jednocześnie i opuściły pomieszczenie. Ead wstała jako ostatnia.
– Ty nie.
Usiadła z powrotem.
Słońce świeciło jaśniej, wypełniało Królewskie Solarium światłem. Tańczyło w karafie z winem.
– Lady Truyde wydaje się ostatnio roztargniona. – Sabran spojrzała ku drzwiom. – Być może coś jej dolega, jak Kate. Spodziewałabym się jednak, że choroba zaatakuje dwór zimą.
– To bez wątpienia tylko gorączka, pani, nic więcej. Jednak lady Truyde, jak sądzę, może tęsknić za domem – powiedziała Ead. – Lub, jak wiele młodych kobiet, może chorować z miłości.
– Nie jesteś chyba dość posunięta w latach, by mówić takie rzeczy. Ile masz lat?
– Dwadzieścia sześć, Wasza Wysokość.
– Niewiele mniej niż ja. Czy wobec tego chorujesz z miłości, jak wiele młodych kobiet?
Te słowa mogłyby brzmieć figlarnie, gdyby wypowiedziały je inne usta; jednak oczy królowej były zimne jak klejnoty wokół jej szyi.
– Obawiam się, że Inyjczykowi ciężko byłoby pokochać kogoś, kto kiedyś wyznawał inną wiarę – odpowiedziała Ead po chwili.
Sabran nie zadała byle jakiego pytania. Umizgi miały w Inys wysoką wagę.
– Nonsens – powiedziała królowa. Blask światła zalśnił w jej włosach. – Wiem, że jesteś blisko z lordem Arthelothem. Powiedział mi, że wymieniacie się podarunkami na każdej Uczcie Wspólnoty.
– Tak, pani – powiedziała Ead. – Jesteśmy blisko. Ze smutkiem przyjęłam wieść o tym, że opuścił miasto.
– Wróci. – Sabran zmierzyła ją spojrzeniem. – Czy starał się o twoją rękę?
– Nie – szczerze odparła Ead. – Uważam lorda Arthelotha za bliskiego przyjaciela, ale nic poza tym. Choćby nawet, nie posiadam odpowiedniej pozycji, by poślubić przyszłego Hrabiego Złotej Brzozy.
– Zaiste. Ambasador uq-Ispad powiedział mi, że nie płynie w tobie szlachecka krew. – Sabran upiła wina. – Więc nie jesteś zakochana.
Kobieta, która tak chętnie obrażała swoich podwładnych, musiała być łasa na komplementy.
– Nie, pani – powiedziała Ead. – Nie przybyłam tu, by tracić czas na poszukiwania towarzysza. Jestem tu, by usługiwać najpiękniejszej Królowej Inys. To mi wystarczy.
Sabran się nie uśmiechnęła, ale jej twarz lekko złagodniała.
– Zechcesz udać się ze mną jutro do Prywatnego Ogrodu – powiedziała. – Jeśli lady Arbella wciąż będzie niedysponowana.
– Jeśli zechcesz, Wasza Wysokość – odparła Ead.

W kajucie mieściły się tylko dwie koje. Krzepki Ment dostarczył im kolację złożoną z solonej wołowiny, ryby wielkości kciuka oraz chleba, który był tak czerstwy, że mógłby łamać zęby. Kit zjadł połowę wołowiny, po czym pobiegł na pokład.
Loth poddał się w połowie chleba. Ich położeniu daleko było do dworskich wygód, ale paskudne jedzenie nie stanowiło jego największego zmartwienia. Combe wysyłał go na stracenie, za nic.
Zawsze wiedział, że Nocny Jastrząb potrafił sprawić, by ludzie znikali. Tacy będący zagrożeniem dla Rodu Berethnetów, czy to ze względu na zachowanie niegodne ich pozycji, czy też na pożądanie władzy, której nie powinni pragnąć.
Loth słyszał plotki jeszcze przed tym, jak został ostrzeżony przez Margret i Ead. Krążyły pogłoski, że uwiódł Sabran i poślubił ją potajemnie. Teraz, gdy Duchowi Książęta szukali jej męża poza granicami, ta plotka, choć niepodparta dowodami, stała się utrapieniem. Loth stał się problemem, który Combe rozwiązał.
Musiał istnieć sposób na wysłanie do Sabran wiadomości. Na razie jednak musiał skupić się na swoim zadaniu. Nauce, jak być szpiegiem w Cárscaro.
Pocierając grzbiet nosa, Loth zebrał całą swoją wiedzę o lordzie Wilstanie Funchu.
Jako dziecko, Sabran nigdy nie była blisko z ojcem. Zadbany, brodaty, o wojskowym wychowaniu Fynch zawsze wydawał się Lothowi ucieleśnieniem ideałów swojego przodka, Rycerza Powściągliwości. Książę małżonek nigdy nie okazywał emocji, ale wysoko cenił swoją rodzinę i dbał, by Loth i Roslain, którzy blisko przyjaźnili się z jego córką, czyli się jak jej część.
Kiedy Sabran została koronowana, ich relacje się zmieniły. Ojciec i córka często spędzali czas w Prywatnej Bibliotece, on udzielał jej wskazówek dotyczących królestwa. Śmierć Królowej Rosarian pozostawiła w ich życiach lukę, którą wypełnili przyjaźnią pomiędzy sobą – ale Fynchowi to nie wystarczało. Rosarian była dla niego jak gwiazda wskazująca drogę; bez niej, czuł się zagubiony na inyjskim dworze. Poprosił Sabran o zgodę na zamieszkanie w Yscalinie jako jej ambasador. Ta rola bardzo mu odpowiadała, pisywał do niej raz na porę roku. Zawsze wyczekiwała jego listów z Cárscaro, którego dworem rządził Ród Vetaldów. Loth podejrzewał, że Fynchowi łatwiej było pogrzebać żal z dala od domu, który dzielił z Rosarian.
Jego ostatni list był inny. Zwięźle przekazał Sabran, że podejrzewał, iż Vetaldowie byli zamieszani w zabójstwo Rosarian. Była to ostatnia wiadomość od Księcia Powściągliwości, jaką otrzymano w Inys, nim z Cárscaro przyfrunęły gołębie skalne z deklaracją, że Yscalin przyjął Bezimiennego za swojego boga i mistrza.
Loth chciał dowiedzieć się, co zaszło w tym mieście. Co doprowadziło do porzucenia Krainy Cnót i co spotkało Fyncha. Każda informacja mogła być na wagę złota, gdyby Yscalin wypowiedział wojnę Rodowi Berethnetów, czego obawiała się Sabran.
Otarł czoło. Przebywający na pokładzie Kit musiał się gotować. Zastanowiwszy się nad tym, stwierdził, że Kita nie było już dość długo.
Loth wstał z ciężkim westchnieniem. W drzwiach nie było zamka, ale zakładał, że piraci nie mieli innego miejsca, do którego mogliby zanieść ich skrzynie z odzieżą i inne przedmioty, które znajdowały się w powozie. Combe musiał wysłać po nie swoich ludzi, kiedy nieświadomy niczego Loth siedział w prywatnych komnatach, przy cichej kolacji z Sabran i Roslain.
Powietrze na górze było chłodne. Ponad falami przemykała bryza. Załoga przemieszczała się z miejsca na miejsce, podśpiewując piosenkę, zbyt szybką i pełną morskiego żargonu, by Loth mógł ją zrozumieć. Wbrew temu, co powiedział Harlowe, nikt nie zwrócił na niego uwagi, kiedy wyszedł na pokład.
Cieśnina Łabędzia oddzielała Królestwo Inys od wielkiego kontynentu obejmującego Zachód i Południe. Od Morza Ashen, nawet w pełni lata, wiał słaby wiatr.
Znalazł Kita przy poręczy, ocierającego wymiociny z podbródka.
– Dobry wieczór, panie. – Loth uderzył go w plecy. – Pofolgowałeś sobie z pirackim winem?
Kit był blady jak lilia.
– Artelotcie – powiedział – naprawdę źle się czuję.
– Potrzeba ci piwa.
– Nie mam śmiałości o nie prosić. Drą się tak, odkąd wyszedłem na górę.
– Śpiewają szanty – powiedział zachrypły głos.
Loth rozejrzał się. O barierkę nieopodal opierała się kobieta w czarnym kapeluszu z szerokim rondem.
– Piosenki do pracy. – Rzuciła Kitowi bukłak. – Pomaga prostakom zabić czas.
Kit odkręcił bukłak.
– Prostakom, pani?
– Tym, którzy myją pokład.
Oceniając po wyglądzie i akcencie, kobieta pochodziła z Yscalinu. Miała ciemnooliwkową skórę, opaloną i pokrytą piegami. Włosy jak piwo jęczmienne. Oczy jak bursztyny, cienko obrysowane czarną farbą; lewe oko znaczyła blizna. Jak na pirata, prezentowała się dobrze, aż po połyskujące buty i czysty serdak. U jej boku wisiał rapier.
– Na waszym miejscu, wróciłabym do kajuty, zanim się ściemni – powiedziała. – Większość załogi nie dba o tytuły. Plume nad nimi panuje, ale kiedy śpi, ich dobre maniery też znikają.
– Nie sądzę, żebyśmy mieli przyjemność się poznać, pani – powiedział Kit.
Uśmiechnęła się szerzej.
– A czemu zakładasz, że chcę się z wami zapoznać, szlachetny panie?
– Zagadnęłaś nas jako pierwsza.
– Być może się nudziłam.
– Być może okażemy się interesującym towarzystwem. – Pokłonił się na swój ekstrawagancki sposób. – Jestem lord Kitston Glade, nadworny poeta. Przyszły Hrabia Honeybrook, ku goryczy ojca. Miło mi cię poznać.
– Lord Arteloth Beck. – Loth skinął głową. – Dziedzic Hrabiego i Hrabiny ze Złotej Brzozy.
Kobieta uniosła brwi.
– Estina Melaugo. Dziedziczka swoich siwych włosów. Bosman na Wiecznej Róży.
Mina Kita zdradzała, że słyszał o tej kobiecie. Loth wolał nie pytać.
– Więc – powiedziała Melaugo – udajecie się do Cárscaro.
– Pochodzisz stamtąd, pani? – zapytał Loth.
– Nie. Z Vazuby.
Loth patrzył, jak piła ze szklanej butelki.
– Pani – powiedział – czy mogłabyś powiedzieć nam, czego mamy się spodziewać na dworze Króla Sigoso? Bardzo niewiele wiemy o tym, co wydarzyło się w Yscalinie w ciągu ostatnich dwóch lat.
– Wiem tyle, co i wy, panie. Wraz z kilkoma osobami uciekłam z Yscalinu w dniu, kiedy Ród Vetaldów ogłosił swoje oddanie Bezimiennemu.
Kit odezwał się ponownie:
– Czy wielu spośród uciekinierów zostało piratami?
– Kaperami, jeśli łaska. – Melaugo skinęła głową ku oflagowaniu. – I nie. Większość udała się do Mentendomu albo Ersyr, by, w miarę możliwości, zacząć od nowa. Ale nie wszyscy się wydostali.
– Czy to oznacza, że nie wszyscy mieszkańcy Yscalinu zginają kolana przed Bezimiennym? – zapytał Loth. – Że lękają się króla lub zostali uwięzieni we własnym kraju?
– Możliwe. Nikt stamtąd nie wyjeżdża i niewielu wjeżdża. Cárscaro wciąż przyjmuje zagranicznych ambasadorów, czego jesteście żywym przykładem, ale, o ile mi wiadomo, reszta kraju mogła zostać wybita przez plagę. – Przed jej oczami przefrunął pukiel włosów. – Jeśli kiedyś będziecie wracać, musicie opowiedzieć mi, jak teraz wygląda Cárscaro. Słyszałam, że wybuchł tam wielki pożar, tuż przed wypuszczeniem ptaków. W pobliżu stolicy uprawiano lawendę, ale pola spłonęły.
Jej słowa jeszcze bardziej pogorszyły nastrój Lotha.
– Przyznaję, że jestem ciekawa – powiedziała Melaugo – dlaczego królowa wysyła was do tego gniazda węży. Myślałam, że jesteś jej ulubieńcem, lordzie Artelotcie.
– To nie Królowa Sabran nas tam wysłała, pani – powiedział Kir – ale okrutny Seyton Combe. – Westchnął. – Nigdy nie przepadał na moja poezją. Tylko pozbawiony duszy prostak może nienawidzić poezji.
– Ach, Nocny Jastrząb – powiedziała Melaugo, chichocząc. – Dobry kompan dla naszej królowej.
Loth zesztywniał.
– Co masz na myśli?
– Na Świętego. – Kit wydał się zafascynowany. – Heretyk i pirat w jednej osobie. Sugerujesz, że Królowa Sabran jest wiedźmą?
– Kaper. I nie tak głośno. – Melaugo zerknęła przez ramię. – Nie zrozumcie mnie źle, panowie. Nie żywię personalnej urazy do Królowej Sabran, ale pochodzę z zabobonnej części Yscalinu i dostrzegam coś dziwnego w Berethnetach. Każda królowa ma tylko jedno dziecko, zawsze córkę, i wszystkie one są do siebie podobne. Nie wiem. Według mnie, to brzmi jak cza...
– Cień!
Melaugo odwróciła się. Krzyk rozległ się z bocianiego gniazda,
– Kolejna wywerna – powiedziała cicho. – Wybaczcie.
Chwyciła liny i zaczęła się wspinać. Kit podbiegł do burty.
– Wywerna? Nigdy ich nie widziałem.
– Nie chcemy ich widzieć – powiedział Loth. Cierpły mu ramiona. – Nic tu po nas, Kit. Chodź, wróćmy pod pokład, zanim...
– Poczekaj. – Kit osłonił oczy. Jego loki zafalowały na wietrze. – Loth, widzisz?
Loth zerknął na horyzont z ukosa. Słońce stało nisko, było czerwone i niemal oślepiało.
Melaugo trzymała się lin, przy oku trzymała lunetę.
– Matko... – Opuściła przedmiot, po czym uniosła ponownie. – Plume, to... Nie wierzę własnym oczom...
– Co widzisz? – zapytał kwatermistrz. – Estino?
– To... Wielki Zachodniak. – Miała zachrypnięty głos. – Wielki Zachodniak!
Te słowa zadziałały na załogę jak iskra na proch. Porządek zmienił się w chaos. Loth miał wrażenie, że jego nogi zmieniły się w kamienie.
Wielki Zachodniak.
– Gotować harpuny i trebusze – krzyknęła Mentyjka. – Przygotować się! Nie strzelać, chyba że zaatakuje!
Jej widok zmroził Lotha do szpiku kości. Nie czuł dłoni ani twarzy.
To było niemożliwe, a jednak ją widział.
Wywerna. Potworna, czteronoga wywerna, długa na ponad dwieście stóp, licząc od pyska do końca ogona.
To nie była krzyżówka polująca na trzodę. Był to gatunek, którego nie widziano od wieków, od ostatnich godzin Lat Smutku. Najpotężniejsza ze Smoczych istot. Wielki Zachodniak, największy i najbardziej brutalny rodzaj smoków, mroczny władca wśród wywern.
Jeden z nich się przebudził.
Bestia przemknęła nad statkiem. Gdy ich mijała, Loth czuł kryjący się w niej żar, odór dymu i siarki.
Klatka paszczy. Gorące węgle oczu. Zapisały się w jego pamięci. Od dziecka słyszał opowieści, widywał ohydne ilustracje w bestiariuszach – ale nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażał sobie tak przerażającej istoty.
– Nie atakować – ponownie krzyknęła Mentyjka. – W gotowości!
Loth przycisnął plecy do głównego masztu.
Nie mógł zaprzeczyć temu, co widział. Ta kreatura nie miała czerwonych łusek Bezimiennego, ale była do niego podobna.
Załoga poruszała się jak mrówki, ale wywerna zdawała się skupiona na innym celu. Przefrunęła nad Cieśniną Łabędzia. Loth widział pulsujący w niej ogień, błyski pojawiające się na szyi i brzuchu. Jej ogon pokrywały kolce, a jego koniec wyglądał jak ogromny bicz.
Loth złapał się burty, by nie upaść. W uszach mu dzwoniło. Stojący nieopodal młody marynarz cały się trząsł, stojąc w ciemnozłotej kałuży.
Harlowe wyszedł ze swojej kabiny. Popatrzył na odlatującego Wielkiego Zachodniaka.
– Zacznijcie się modlić o ocalenie, panowie – powiedział cicho. – Fýredel, prawa ręka Bezimiennego, zbudził się ze swojego snu.

następny >
< poprzedni

Komentarze

Popularne

The Plot to Kill the Pope - Sześćdziesiąt pięć

The Day It Rained Blood - Dwa

The Plot to Kill the Pope - Dwadzieścia