The Plot to Kill the Pope - Pięćdziesiąt dwa


Znalezienie gabinetu zajęło Rexowi i Elvisowi nieco więcej czasu, niż powinno. Kilka złych decyzji wynikających z kłótni w stylu „Moje lewo? Czy twoje lewo?” zapewniło im raczej  niepotrzebną wycieczkę po parterze Dworu Landingham.
Rex w końcu otworzył drzwi i zajrzał do właściwego pomieszczenia.
– To tu – powiedział tryumfalnie.
Elvis wszedł za nim i rozejrzał się.
– Wygląda tak samo jak inne pokoje – jęknął. – Co w nim takiego specjalnego?
– Popiersie Adama Westa na stole.
Pośrodku pomieszczenia stało duże, stare biurko, na którym stała rzeźba, do której się odwoływał. Rex podszedł do niej i odchylił jej głowę, zgodnie z instrukcją od Joeya. W szyi znajdował się mały przycisk. Rex nacisnął i rozejrzał się, czekając na coś niesamowitego. Po krótkiej chwili regał na jednej ze ścian odsunął się na bok, odsłaniając pozbawiony kabiny szyb windy.
Elvis szybko zerknął na korytarz, by mieć pewność, że nikt nie widział, jak wchodzili do gabinetu, po czym cicho zamknął drzwi, by przypadkowi przechodnie nie widzieli, co działo się w środku.
– Okej, co teraz? – zapytał.
Rex podszedł do szybu i spojrzał w dół.
– Kurwa – powiedział. – Głęboko.
Elvis powoli przemierzył pokój, strzelając palcami i nucąc rock-and-rollową melodię do wtóru z szafą grającą, którą zawsze miał w głowie. Zdjął ciemne okulary i spojrzał na to, co obserwował Rex. Na dnie szybu, trzydzieści stóp niżej, znajdowała się kabina, którą widzieli w podziemnej kryjówce Joeya.
– Kurewsko daleko – powiedział, stwierdzając fakt.
– Bez jaj – odparł Rex. – Złazisz na dół?
– Nic z tego! Ty powinieneś zejść.
– Niby czemu ja miałbym schodzić na dół?
– Masz magnetyczna rękę. Po drodze będziesz mógł się czepiać metalowych części.
Rex wykrzywił twarz w paskudnym grymasie.
– Daję słowo, ta ręka to czasem przekleństwo – warknął.
– Będę stał na czatach.
– No, mam nadzieję.
Rex usiadł i opuścił nogi w dół szybu. Obrócił się i zaczął opuszczać, normalną dłonią trzymając się krawędzi. Po bokach szybu znajdowały się metalowe belki. Mężczyzna wyciągnął rękę i zacisnął metalowe palce wokół jednej z nich. Siła magnesu wystarczyła, by utrzymać go w chwili, gdy szukał kolejnego uchwytu wolą ręką. Powoli, krok po kroku, zaczął schodzić.
– To nie takie proste, jak się wydaje – krzyknął do Elvisa.
– Wydaje się łatwiejsze niż to, co robił Tom Cruise w Mission Impossible 4.
– Co?
– No wiesz, kiedy wspinał się na budynek dzięki magnetycznej rękawicy. Ty spadniesz najwyżej z trzydziestu stóp.
– Elvis.
– No.
– Zamknij się.
Około minuty zajęło Rexowi zejście na poziom, z którego mógł zeskoczyć na dach kabiny windy. Hałas lądowania poniósł się szybem.
– Wyluzuj, chłopie – krzyknął Elvis. – Postaraj się nie obudzić wszystkich trupów.
Rex zignorował go i otworzył klapę na dachu kabiny. Otwór był przyciasny dla osoby o jego gabarycie, ale jakoś udało mu się przecisnąć. Zeskoczył na podłogę w windzie.
– Dobra, jestem! – krzyknął do Elvisa.
– Super. To rusz dupę.
Rex wyszedł z windy i rozejrzał się po dziupli Joeya. Wyglądała dokładnie tak, jak zostawili ją rankiem, i ulżyło mu że tym razem nie musiał mierzyć się z uzbrojonymi żołnierzami.
Podszedł prosto do biurka ustawionego pośrodku, by zerknąć na monitory pokazujące wydarzenia z dworu i okolicy. Przez minutę patrzył na kolejne ekrany, mając nadzieję zobaczyć Joeya lub, co ważniejsze, znaleźć papieża i sprawdzić, co robił. Widział wielu ochroniarzy kręcących się po korytarzach budynku, jednak ani śladu Joeya.
Obraz na większości ekranów zmieniał się co kilka sekund, przełączając się z kamery na kamerę. Jeden z monitorów pośrodku przekazywał obraz na żywo z jadalni, w której było pełno gości. Tamta sala była ogromna. Rozstawiono w niej około czterdziestu stołów, a pod jedną ze ścian ustawiono podniesioną scenę. Rexowi skojarzyło się to z galą nagród MTV. Raz pracował w ochronie na takiej imprezie, miał za zadanie powstrzymywanie gości przed pluciem na młodego kanadyjskiego piosenkarza podczas jego występu. Było to najgorsze zadanie, z jakim się mierzył. Przez pół nocy słuchał półmózgich piosenkarzy rozwodzących się na temat polityki i próbujących przekonać tłumy, by przekazać pieniądze na różne akcje charytatywne. Zadrżał na samą myśl.
Na szczęście Bono nie było pośród dwóch setek gości zebranych w jadalni. Papieża łatwo było wypatrzyć, ponieważ siedział przy stole w pobliżu sceny i miał na sobie białą sutannę, albo „sukienkę”, jak nazywał to Rex. Wszyscy pozostali mężczyźni mieli czarne garnitury i białe koszule. Większość kobiet nosiła czarne albo srebrne sukienki koktajlowe. Póki co, ani śladu kłopotów oraz, co ważniejsze, ani śladu Frankensteina. Ludzie siedzieli i wszystko wyglądało spokojnie.
Rex odwrócił się od ekranów i podszedł do torby, którą poprzedniej nocy wypełnili bronią. Obok niej leżała gruba lina, którą miał rzucić Elvisowi, by ten mógł wyciągnąć bagaż w górę szybu. Rex pamiętał, że poprzedniej nocy, gdy nad tym pracowali, uważał ten plan za kawał gówna. Ale póki co szło im całkiem nieźle.
Postawił dwa kroki w kierunku torby, gdy w jego umyśle błysnęło coś, co zobaczył na jednym z ekranów. Czyżby umysł stroił sobie z niego żarty? Czy właśnie zobaczył coś, co podprogowo trafiło do jego umysłu? Odwrócił się i skupił na monitorze z podglądem jadalni. Papież pokazywał coś gościom siedzącym wraz z nim przy stole. Wyglądało na to, że wskazywał na coś i się śmiał. Może opowiadał dowcip? Rex obawiał się, że nie o to chodziło. Obraz na ekranie zmienił się, ukazując inną część pomieszczenia. Trzy zmiany później pojawiło się to, co nurtowało Rexa. Potwierdziły się jego najgorsze obawy. Jasmine stała na scenie, śpiewając i tańcząc przed publicznością.

< poprzedni

Komentarze

Popularne

The Day It Rained Blood - Dwa

The Day It Rained Blood - Prolog

The Day It Rained Blood - Jeden