The Plot to Kill the Pope - Pięćdziesiąt dziewięć


Pozbawione głowy ciało Mikey’ego wreszcie się poddało i wylądowało na podłodze. Z szyi nadal tryskała krew, spływając w dół schodów. Jego kumple byli zdumieni. W przeciwieństwie do Joeya, nigdy nie widzieli, żeby człowiekowi odpadła głowa, zmieniła się w papkę i wylądowała na ścianie. Joey miał więc przewagę i doskonale wiedział, jak ją wykorzystać.
Dzięki temu odwróceniu uwagi, miał możliwość wprowadzenia w życie planu, który obmyślał w głowie. Cofnął się ku skinowi za plecami, odwrócił i uderzył otwartą dłonią w podbródek nieprzyjaciela. Z ust skinheada posypały się zęby i trysnęła krew. Uderzenie pozbawiło go przytomności, jeszcze zanim upadł na podłogę. Joey odebrał mu pistolet i odwrócił się do pozostałych.
CHLUP!
Głowa kolejnego najemnika przeleciała tuż obok twarzy Joeya i z mlaśnięciem przykleiła się do ściany w pobliżu okna, na którym skończyła głowa Mikey’ego.
BUM!
Joey użył pistoletu skinheada, żeby strzelić najbliżej stojącemu facetowi z tył głowy z bliskiej odległości.
BUM!
Następnego załatwił strzałem w twarz.
Zostało dwóch. Nie mieli dokąd uciec i obydwaj byli przerażeni. Jeden z nich rzucił pistolet na ziemię i uniósł ręce w geście poddania. Jego kolega dostrzegł zalety takiego rozwiązania i zrobił to samo.
To był dla Bourbon Kida znak, by się pokazać. Pozostawał ukryty za głównymi drzwiami wejściowymi na parterze. Wszedł do budynku i przeszedł przez wykrywacz metalu, rozgrzewając go do białości dzięki sporej ilości metalu, który ukrywał pod długim płaszczem. W dłoni trzymał ogromny pistolet, z którego mierzył w jednego z najemników na schodach.
– Okej, poddajemy się! – krzyknął jeden z nich.
CHLUP!
Gdy Bourbon Kid zaczynał zabijać, nie istniało coś takiego jak poddanie się. Głupiec, który to krzyknął, stracił głowę tak jak pozostali. Zmiażdżone mózg, czaszka, twarz i włosy trysnęły na pierś i twarz ostatniego żyjącego  najemnika.
Ostatni żywy, chudy gość z krótko obciętymi blond włosami, teraz pokrytymi krwią i mózgiem, padła na kolana i wypluł trochę krwi, która wpadła mu do ust, kiedy głowa jego kumpla wybuchła.
– Chcesz zabić ostatniego? – krzyknął Bourbon Kid do Joeya.
Mimo paskudztw na twarzy, widać było, że ostatni żyjący najemnik był przerażony. Joey opuścił broń i wsunął za pasek spodni. Pochylił się i podniósł z podłogi maskę Czerwonego Irokeza. Nasunął ją na głowę. Dobrze było znowu mieć ją na sobie. Zaczął schodzić po schodach do ostatniego żyjącego zbira.
Zatrzymał się trzy stopnie nad przerażonym więźniem i wykonał kopnięcie w stylu karate. Jego stopa gładko uderzyła w policzek faceta. Jego głowa obróciła się, a siła kopnięcia oderwała jego nogi od ziemi. Spadając w dół schodów, zatoczył łuk jak gimnastyczka. Odbił się ramieniem od stopnia w połowie drogi, robiąc pokraczny przewrót, i chwiejnie wylądował na stopach u dołu schodów. Przewrócił się ponownie, prosto na spotkanie z szybkim jak ekspres ciosem Bourbon Kida. Impet uderzenia szarpnął jego głową tak mocno, że niemal odpadła mu z szyi. Wylądował na plecach na schodach i to był już koniec.
Stopnie były upstrzone wymęczonymi trupami, z głowami lub bez. Joey wskoczył na lśniącą drewnianą poręcz i zjechał, po czym zeskoczył przy Bourbon Kidzie.
– Dobrze widzieć cię w końcu w tej masce – powiedział Kid. – O co chodzi z tą muzyką?
– Poprosiłem Jasmine, żeby puściła coś Johna Carpentera.
– To było do przewidzenia.
Joey nie miał wcześniej szansy, by przyjrzeć się broni Kida. Był to imponujący, konkretny kawał metalu.
– Jak to działa? – zapytał. – Da radę zabić Frankensteina?
Kid pokręcił głową.
– Już próbowałem.
– Tak się zastanawiałem, że może uda się zmusić go do otwarcia gęby, to powinien być jego słaby punkt. Nie najgorzej strzelam i…
– Próbowałem.
Joey zmarszczył brwi pod maską.
– Niby kiedy?
– Dziś rano.
– I co?
– Trwało to chwilę, ale w końcu rozgryzłem, jak go zabić.
– Więc jakim cudem nadal żyje?
– Wsiadł na motor i odjechał, jak pizda.
– Cóż, teraz tutaj jest, w jadalni, więc chodźmy i go załatwmy1
Joey podniósł dwa półautomatyczne Browningi 9mm, które leżały na schodach. Sprawdził, czy były naładowane, a Kid odpalił papierosa.
– Gotowy? – zapytał Joey.
– A wyglądam na gotowego?
– Tak. Chodźmy.
Czerwony Irokez i Bourbon Kid szli ramię w ramię korytarzem w kierunku jadalni. Mimo że drzwi były zamknięte, słyszeli dobiegający ze środka hałas.
– Więc jak zabić Frankensteina? – zapytał Joey. – Chyba możesz mi powiedzieć, na wypadek, gdyby coś ci się stało.
Kid sięgnął pod kurtkę i wyjął niewielki przedmiot.
– Tym – powiedział.
– Jak?
Kid wypuścił dym nosem.
– Rozgryziesz to – powiedział.
Zatrzymali się przed drzwiami do jadalni. Wyglądały jak ser szwajcarski z powodu niezliczonej ilości naboi, które w nie uderzyły, więc nie nadawały się na kryjówkę.
– Daj znak – powiedział Joey.
– Zaczekaj. – Kid rzucił papierosa na podłogę i spojrzał z powrotem w kierunku głównego holu, jakby coś zobaczył.
– Co jest? – zapytał Joey.
– Słyszysz?
Joey nasłuchiwał. Strzały w jadalni ucichły. Karen Carpenter nadal śpiewała, niestety. Ale było coś jeszcze. Początkowo na tyle ciche, by dać się przekrzyczeć muzyce, ale już niedługo.

< poprzedni

Komentarze

Popularne

The Plot to Kill the Pope - Sześćdziesiąt pięć

The Day It Rained Blood - Dwa

The Plot to Kill the Pope - Dwadzieścia